Korzyści z powierzenia nieruchomości

W kuluarach sejmowych trwa obecnie batalia o wprowadzenie w życie projektu autorstwa posłów PO traktującego o obowiązkowym przekształcaniu spółdzielni mieszkaniowych we wspólnotę mieszkaniową. Ustawa zakłada, że jeśli w bloku znajdzie się choć jedno wykupione przez właściciela mieszkanie, wpisane do księgi wieczystej z prawem do kawałka gruntu, to cały budynek automatycznie będzie podlegał pod nową ustawę regulującą działalność wspólnot mieszkaniowych. Zmiana rodzi kluczowy dla funkcjonowania mieszkańców problem zarządczy, których liczba – według GUS, wynosiła pod koniec 2011 roku 3,5 mln osób. Wspólnota mieszkaniowa ma bowiem obowiązek powołania organu zarządczego na okres kadencji lub powierzyć opiekę nad nieruchomością profesjonalnej firmie zarządczej. Z uwagi na brak wiedzy i doświadczenia w tej materii oraz najzwyklejszą oszczędność czasu i bezpieczeństwa, coraz więcej wspólnot skłania się ku wykwalifikowanemu zarządcy nieruchomości. Zarządzanie nieruchomością to trudne i niezwykle skomplikowane działanie, polegające na podejmowaniu wszelkich inicjatyw i decyzji mających na celu poprawne funkcjonowanie wspólnoty. Zarządca dba o porządek w budynku, kontrolę opłat za media, sprawne działanie wspólnych urządzeń, jak na przykład oświetlenie i ogrzewanie na klatce schodowej. W sytuacjach wyjątkowych reprezentuje wspólnotę w sądzie, urzędach i instytucjach. Liczba obowiązków jest ogromna, dlatego zazwyczaj korzysta on z usług wielu pracowników lub firm, posiadających określone kompetencje i umiejętności. Specyfika zarządzania nieruchomością wymaga bowiem specjalistycznej wiedzy z dziedziny prawa, gospodarki przestrzennej, zarządzania, budownictwa, rachunkowości i finansów. Dla bardziej zapobiegliwych i ostrożnych przyda się również wiedza z zakresu ekonomii, ochrony zabytków i psychologii. Naturalne zatem jest, iż nie jest to wiedza do przyswojenia przez jedną osobę lub zarząd, który zarządzanie wspólnotą przeprowadzałby w czynie społecznym. – Okazji do błędów, uchybień i zaniedbań na polu zarządzania nieruchomościami jest bardzo wiele. A pamiętajmy, że za każdorazowe decyzje odpowiada zarząd, również z tytułu odszkodowań za wyrządzone szkody. – ostrzega Mariusz Łubiński, Prezes Zarządu Admus. I tu pojawia się główna korzyść wynikająca z podpisania umowy z firmą zarządzającą – brak odpowiedzialności mieszkańców. To zarządca bierze na siebie odpowiedzialność za należyte wykonywanie swoich obowiązków, co zwiększa bezpieczeństwo mieszkańców nieruchomości i jej właścicieli. Z tego też powodu zarządca ma obowiązek posiadania ubezpieczenia z tytułu czynności zawodowych. Minimalna suma ubezpieczenia to równowartość w złotych 50 000 euro w odniesieniu do jednego oraz wszystkich zdarzeń, których skutki są objęte umową ubezpieczenia OC. Zakres ubezpieczenia obejmuje szkody powstałe w wyniku działań lub zaniechań zarządcy. Ponadto, ustawodawca, zdając sobie sprawę ze skomplikowanej materii jaką jest zarządzanie nieruchomości, nałożył dodatkowo na licencjonowanych zarządców nieruchomości obowiązek stałego podnoszenia kwalifikacji zawodowych w minimalnym wymiarze 24 godzin w roku. Zgodnie z ustawą zarządca nieruchomości może wykonywać opracowania i ekspertyzy oraz doradztwo w zakresie zarządzania nieruchomościami. Oznacza to, że dobry zarządca nie tylko wykonuje działania mające na celu utrzymanie w należytym stanie technicznym i finansowym nieruchomości, ale może być również naszym doradcą, a wręcz opiekunem. Współczesna praca zarządcy nieruchomości polega również na analizie zdarzeń i faktów, prognozowanie przyszłości i podejmowaniu działań zmierzających do gospodarowania nieruchomością w sposób przynoszący realne zyski. Dobry zarządca dąży do minimalizacji kosztów utrzymania poprzez np. oszczędność energii (termomodernizacja), przy jednoczesnym szukaniu sposobów na generowanie zysków. Współpracując z zaufanymi firmami i doskonale odnajduje się w realiach rynkowych, głównie aktualnych stawkach rynkowych, potrafi skutecznie zoptymalizować wydatki na media i inne usługi dodatkowe.

Inwestycje Polskie ruszają w przyszłym roku.

Spółka w ramach programu Inwestycje Polskie (IP) zacznie działać w przyszłym roku. Firma ma sprzedawać akcje państwowych firm, a uzyskane pieniądze przeznaczać na inwestycje. Jedną z pierwszych i zarazem kluczowych inwestycji ma być dokończenie gazowego korytarza Północ-Południe (ze Świnoujścia do granicy z Ukrainą). Do 2017 r. ma powstać 940 km gazociągów o wartości 4 mld zł. Korytarz posłuży do rozprowadzania gazu po Polsce, połączy gazoport w Świnoujściu z rurociągiem jamalskim i umożliwi kolejne połączenia z Czechami, ze Słowacją i z Ukrainą. Planowany czas ukończenia inwestycji to rok 2017. Nie chodzi tylko o transport gazu w Polsce, lecz także o umożliwienie odbiorcom w Europie korzystania z naszych sieci – mówi DGP prezes Gaz-Systemu Jan Chadam. Dodaje, że efektem będzie obniżka cen gazu. Plany wobec pieniędzy z IP ma też Ministerstwo Transportu. Z tego źródła ma zostać sfinansowana budowa kluczowego odcinka autostrady A1 Tuszyn–Pyrzowice o długości 140 km. Ten fragment A1 połączy Łódź ze Śląskiem i w efekcie Śląsk z Wybrzeżem. Koszt inwestycji – według wyliczeń DGP – to ok. 5 mld zł. Resort pracuje nad koncepcją budowy i eksploatacji odcinka (ma być gotowa do końca roku). Z uwagi na duży ruch będzie to jeden z najbardziej dochodowych odcinków autostrad w Polsce. Dlatego Ministerstwo Transportu w tym przypadku nie chce korzystać z pieniędzy unijnych i woli budować go za własne pieniądze. Wówczas może pobierać opłaty na zasadach rynkowych. W innym wypadku Komisja Europejska mogłaby nakazać obniżkę opłat do poziomu wystarczającego na utrzymanie drogi, jak stało się na części A2. Inwestycje gazowe czy autostrada to dopiero początek. W kolejce po pieniądze Inwestycji Polskich czekają także duże firmy energetyczne budujące elektrownie

W sprzedaży tylko gotowe mieszkania

Za kilka lat osiedla w budowie w ogóle nie będą reklamowane. Ich sprzedaż zacznie się, gdy będzie można mieszkania obejrzeć Michał Okoń, dyrektor marketingu i zarządzania własnością intelektualną w spółce Marvipol: – Deweloperzy wychodzą na rynek z licznymi promocyjnymi ofertami. Widać je w prasie, Internecie, słychać w stacjach radiowych. Promocje są oparte m.in. o wygasający program „Rodzina na swoim”. Warto jednak zauważyć, że w Warszawie tylko niewielka część lokali kwalifikuje się do dopłat. O ile widać zaangażowanie deweloperów w sprzedaż przed końcem roku jak największej liczby mieszkań, o tyle niestety nie widać aktywności banków w zakresie kredytowania tych zakupów. Końcówka roku to również czas na pierwsze podsumowania. Najważniejsze wnioski płyną z analizy ponadpółrocznego działania ustawy deweloperskiej. Nie odnosząc się do samej ustawy, bo na pewno taka regulacja jest potrzebna każdemu rynkowi, mogę ocenić, jak jej wprowadzenie wpłynęło na całą branżę. Moim zdaniem ustawa została wprowadzona zdecydowanie za wcześnie – lub mówiąc inaczej w niewłaściwej „fazie” rynku. Wejście w życie nowych  przepisów w drugim kwartale br. spowodowało swoiste „przytkanie” na rynku deweloperskim. Klienci nie wiedzieli, jak się zachowywać w nowej sytuacji, a sami deweloperzy, w związku z niejasnością niektórych zapisów ustawy, też nie do końca chcieli być pionierami niektórych rozwiązań. Taką ustawę winno się wprowadzać na rynku wzrostowym, a nie stagnacyjnym. Nie ma co jednak płakać nad rozlanym mlekiem. Mamy to, co mamy. Na pewno koniec lata  i początek jesieni był dość dobrym okresem, po którym popyt zmalał za sprawą banków i złowieszczych informacji dotyczących kryzysu. Dzisiejszy rynek przesunął się w kierunku nabywania mieszkań gotowych lub prawie gotowych. Za kilka lat projekty w fazie budowy w ogóle nie będą reklamowane, a wiedzieć o nich będą tylko ci, którzy będą przechodzi obok placu budowy. Sprzedawanie takich projektów zacznie się dopiero w momencie, gdy budynek będzie w stanie umożliwiającym wejście do niego i obejrzenie wybranego mieszkania. To cecha wolnego rynku, który przybliża się do dojrzałości i stabilizacji.

Banki nie lubią finansować dziur w ziemi

Na co łatwiej dostać dziś kredyt: na dom czy mieszkanie? Na nowy czy używany lokal? Bankowcy są dziś bardzo ostrożni – Wiele zależy od sytuacji materialnej danego klienta. Na pewno jednak można powiedzieć, że łatwiej pożyczyć pieniądze na mieszkanie już zbudowane. Nie wszystkie banki finansują kupno lokalu w budowie, a tym bardziej dziury w ziemi – mówi Marcin Krasoń, analityk firmy Open Finance. W bankach często powstają tzw. białe listy deweloperów. Wiadomo więc, że dana instytucja kredytuje niegotowe jeszcze inwestycje tylko od firmy z takiej listy. Michał Krajkowski, główny analityk Domu Kredytowego Notus, zwraca uwagę, że mimo podobieństw transakcji na rynku wtórnym i pierwotnym, banki stosują odmienne procedury i stawiają inne wymogi. – W przypadku kupna lokalu na rynku pierwotnym wiele banków oczekuje określonego stanu zaawansowania budowy. Jeśli jest ona na etapie tzw. dziury w ziemi, to w części instytucji z pewnością nie uzyskamy finansowania. Ponadto każdy bank weryfikuje dewelopera, jego dotychczasowe doświadczenia, zrealizowane inwestycje czy sytuację prawną i finansową. W przypadku negatywnej oceny firmy bank może odmówić przyznania kredytu – wyjaśnia Michał Krajkowski. Podobnych weryfikacji nie ma na rynku wtórnym. Tu bank ocenia tylko stan prawny i techniczny nabywanej nieruchomości, a nie osobę, która sprzedaje dom czy mieszkanie. Na dodatkowe formalności trzeba się jednak przygotować, jeśli chcemy pożyczyć na postawienie domu systemem gospodarczym. – Wówczas weryfikowane są także koszty budowy. Bank sprawdza, czy kredytobiorca jest w stanie za określoną kwotę postawić dom w przewidzianym standardzie. Minimum, jakie w większości banków jest przyjmowane, to około 2 tys. zł za wybudowanie metra kwadratowego powierzchni użytkowej. Oznacza to, że jeżeli stawiamy dom o powierzchni 150 metrów, to musimy dysponować środkami – kredyt i wkład własny – minimum 300 tys. zł – mówi Krajkowski. Krzysztof Oppenheim, doradca finansowy w Oppenheim Enterprise, uważa, że najmniej dokumentów będzie potrzeba przy kupnie na kredyt lokalu z rynku wtórnego. – Poza tym mieszkanie łatwiej wycenić niż dom – dodaje. Po wielu latach dominacji kredytów w walutach obcych – najpierw we franku szwajcarskim, a później w euro – w ostatnich kwartałach prawie wszystkie pożyczki na mieszkanie udzielane są w złotym. – W pierwszym kwartale tego roku kredyty w rodzimej walucie stanowiły 84,2 procent wszystkich hipotecznych, a w kolejnym kwartale udział ten wzrósł do 94,6 procent. Tak duża dominacja naszej waluty będzie się z pewnością utrzymywać w kolejnych miesiącach – mówi Michał Krajkowski. – Kredytów w szwajcarskiej walucie nie udziela żadna instytucja, natomiast oferty w euro są dostępne tylko dla wąskiej grupy. Mogą się o nie starać osoby zarabiające minimum kilka tys. zł miesięcznie, ewentualnie ci, których pensje są w euro. Oznacza to, że dla przeciętnego Kowalskiego dostępny jest tylko kredyt w złotym, i to ta waluta będzie dominowała w najbliższym czasie.
Ile wynosi przeciętny kredyt na mieszkanie? Z danych Open Finance wynika, że w drugim kwartale br. średnio było to 199 tys. zł. Podobnie podaje DK Notus – przeciętna kwota kredytu to nieco ponad 202 tys. zł. – Jednak duże różnice daje się zauważyć, jeśli dokonamy podziału na kredyty w złotych i kredyty walutowe. Średni kredyt złotowy to prawie 190 tys. zł, a w walutach obcych – 406 tys. zł – dodaje Michał Krajkowski. Krzysztof Oppenheim podkreśla, że poczynając od 2008 r., spada przeciętna wysokość kredytu. – W Oppenheim Enterprise w 2008 r. było to 420 tys. zł, w 2010 r. – 335 tys. zł, a w tym roku już tylko 285 tys. zł – wylicza doradca. – Rzadko zdarza się klient, który ubiega się o 1 mln zł, choć było kilka takich przypadków w tym roku. Natomiast w 2008 r. dość często zdarzały się umowy kredytowe na ok. 2 mln zł. Rekordzista pożyczał u nas 2,8 mln zł. Z ostatnich danych Open Finance wynika, że aż o 21 proc. (rok do roku) zmniejszyła się w ostatnim kwartale liczba udzielonych kredytów mieszkaniowych.

Deweloperzy coraz bardziej ostrożni

Aby wyprzedać mieszkania z rekordowo dużej oferty, firmy wprowadzają promocje. Zawieszają też nowe projekty . Pod koniec trzeciego kwartału na siedmiu największych rynkach w kraju deweloperzy oferowali w sumie 54,6 tys. mieszkań – podaje Joanna Tomczyk, analityk z redNet Property Group. W Warszawie do wzięcia jest 19,9 tys. lokali, we Wrocławiu – 8,4 tys., w Poznaniu – 3,9 tys., w Krakowie – 10,6 tys., Trójmieście – 7,5 tys., w Katowicach – 1,3 tys., a w Łodzi – 2,9 tys. – Rekord odnotowaliśmy kwartał wcześniej. Wtedy to w ofercie było 56,6 tys. mieszkań – przypomina Joanna Tomczyk. Dodaje, że wiele projektów trafiło na rynek przed 29 kwietnia, kiedy to weszła w życie tzw. ustawa deweloperska. Zgodnie z jej zapisami firmy muszą mieć m.in. rachunki powiernicze dla nowych inwestycji. By tego uniknąć, wielu deweloperów pospieszyło się z wprowadzaniem do oferty nowych projektów. – Rynek mieszkaniowy jest bardzo nasycony, Wysoka podaż sprawia, że deweloperzy ostrożniej rozpoczynają nowe budowy, czekając na wyprzedanie części mieszkań i wzrost cen – mówi Joanna Tomczyk. Według niej nie ma co liczyć na kolejny wysyp inwestycji w 2013 roku. – Przy niepewnej sytuacji makroekonomicznej i szerokiej ofercie mieszkań gotowych pośpiech jest niewskazany – tłumaczy Joanna Tomczyk. – We wszystkich monitorowanych miastach widać spadki zarówno ofertowych cen mieszkań, jak i cen lokali sprzedanych. Deweloperzy wprowadzają też promocje, za darmo oferując np. wyposażenie kuchni, miejsce w hali garażowej, a nawet dodatkowy pokój – mówi analityk z redNet Property Group. Jarosław Jędrzyński, analityk z portalu RynekPierwotny.com, dodaje, że choć mieszkań na rynku pierwotnym wciąż przybywa, to podaż rosła w tym roku wolniej niż w latach ubiegłych. Jak wynika z najnowszych statystyk GUS, w ubiegłym miesiącu deweloperzy rozpoczęli o 40,5 proc. mniej inwestycji niż w październiku 2011 r. O 17 proc. zmniejszyła się też liczba wydanych pozwoleń na budowy. – Już dziś trudno więc mówić o zasypywaniu rynku nowymi projektami – podkreśla Jarosław Jędrzyński. – Dalsze zwiększanie oferty mogłoby się okazać dla branży bardzo ryzykowne, wręcz zgubne. Niektórzy deweloperzy, nawet ci najwięksi giełdowi, zaczynają mieć problemy ze sprzedażą mieszkań. To może doprowadzić do trudności z utrzymaniem płynności finansowej, co jest zazwyczaj zapowiedzią jeszcze poważniejszych kłopotów. Dlatego nawet największe firmy będą w nowym roku maksymalnie ograniczać inwestycje – prognozuje Jarosław Jędrzyński. Dodaje, że nawet już uruchomione projekty bywają zawieszane do czasu unormowania się sytuacji na rynku. – Deweloperzy muszą się teraz skupić na dokończeniu i sprzedaży zaawansowanych projektów oraz poprawie płynności finansowej. Od tego zależy ich być albo nie być w przyszłym roku, który prawdopodobnie będzie najtrudniejszy – ocenia Jarosław Jędrzyński. Analityk z portalu RynekPierwotny.com mówi, że nadzieję na poprawę sytuacji dają ostatnie tygodnie działania „Rodziny na swoim”. – Ale nawet rekordowa sprzedaż mieszkań objętych programem dopłat do kredytów nie zmniejszy podaży na tyle, by natychmiast rozpoczynać kolejne inwestycje – zastrzega Jarosław Jedrzyński. Także jego zdaniem jedynym sposobem na przystosowanie podaży do malejącego popytu są obniżki cen. – O masowych przecenach nie ma jednak mowy. Reklamowanie spadków cen zachęcałoby raczej do czekania, aż będzie jeszcze taniej. Mamy za to masowe promocje, które kojarzą się z dużym zyskiem możliwym do uzyskania tylko w określonym czasie. Promocje mobilizują więc do zakupu. Niezależnie jednak, czy firmy oferują za darmo wykończenie mieszkania lub garaż, czy też chcą dopłacać do rat kredytu, to wszystko jest przeceną mieszkań, tyle że inaczej nazwaną – podkreśla analityk.
Magdalena Budnik z firmy Dom Development potwierdza, że inwestorzy coraz rozważniej podchodzą do realizacji nowych inwestycji. – Z jednej strony chcą i muszą rozpoczynać kolejne budowy, a z drugiej są świadomi dużego nasycenia rynku zarówno nowymi, jak i używanymi mieszkaniami – podkreśla Magdalena Budnik. – Duża oferta powoduje większą presję na obniżki cen, co przekłada się na marże deweloperów. Dlatego tylko nieliczni decydują się na rozpoczynanie nowych inwestycji, które już na starcie wchodzą na ścieżkę wojny cenowej. Tak może być także w nadchodzącym roku, tym bardziej że nie znamy jeszcze terminu rozpoczęcia programu „Mieszkanie dla młodych” – prognozuje

Poznań sprzedaje nieruchomości komercyjne

Siedem zabytkowych, bądź znajdujących się na terenie ochrony konserwatorskiej, nieruchomości chce w 2013 roku sprzedać Miasto Poznań – poinformował w środę zastępca dyrektora Wydziału Gospodarki Nieruchomościami Urzędu Miasta w Poznaniu Paweł Diakowicz. Na sprzedaż wystawiono m.in. nieruchomość o powierzchni ponad 13 ha z byłym szpitalem miejski w okolicy Starego Rynku o cenie wywoławczej około 70 milionów złotych oraz nieruchomość z byłym budynkiem Biblioteki Raczyńskich i dawną szkołą z ceną szacowaną wstępnie na 20 milionów złotych. Na liście przeznaczonych do sprzedaży są też dwie kamienice i trzy wille miejskie, cenę każdej szacuje się na kilka milionów złotych. „To olbrzymia szansa dla naszych niszczejących zabytków. Zabytki, by żyć i funkcjonować potrzebują gospodarza odpowiedzialnego i odpowiedniego. Kupcy muszą pamiętać, że przebudowa zabytkowych obiektów ma pewne ograniczenie i musi być zgodna z warunkami zagospodarowania przestrzennego i ustawą o ochronie zabytków” – powiedziała Miejski Konserwator Zabytków Joanna Bielawska–Połczyńska. Kupujący zabytek może liczyć na zwolnienie z podatku od nieruchomości oraz 50-proc. bonifikatę od ceny wylicytowanej budynku. Na remontowanie budynków zabytkowych można zdobyć dofinansowanie z budżetu państwa bądź z funduszy unijnych. Katalog nieruchomości do sprzedaży, opracowany przez poznańskich urzędników ma poszerzyć ofertę nieruchomości inwestycyjnych miasta. W 2013 roku zgodnie z założeniami budżetu, ze sprzedaży nieruchomości, w tym zabytkowych, miasto chce uzyskać około 90 milionów złotych.

Obniżka cen gazu

PGNiG złożyło we wtorek wniosek taryfowy do URE zgodnie, z którym od pierwszego stycznia 2013 r. zostanie obniżona cena gazu dla odbiorców końcowych o 10 proc. – poinformował minister skarbu, Mikołaj Budzanowski. PGNiG zapowiedziało, że złoży wniosek o niższą taryfę w efekcie porozumienia z rosyjskim Gazpromem obniżającym ceny gazu z importu. Minister skarbu państwa ujawnił, że rabat Rosjan na ceny tego paliwa w dostawach do Polski to ponad 15 procent. „W zakresie największych odbiorców PGNiG, pobierających paliwo gazowe z sieci przesyłowej, spółka zawnioskowała o obniżenie ceny netto za paliwo gazowe do poziomu 1,2513 zł/m3, w miejsce dotychczasowej stawki 1,2942 zł/m3” – głosi komunikat spółki. Żeby nowa taryfa mogła wejść w życie od 1 stycznia 2013 r., decyzja URE musi być podjęta do 17 grudnia. Premier Donald Tusk poinformował we wtorek, otwierając konferencję prasową po posiedzeniu rządu, że minister skarbu Mikołaj Budzanowski ma bardzo dobrą wiadomość nawet dla 20 mln polskich odbiorców gazu. – Po bardzo twardych i żmudnych negocjacjach (…) udało się uzyskać znaczącą redukcję ceny za gaz – podkreślił szef rządu. Premier Donald Tusk podkreślił, że renegocjowane ceny gazu z Rosji do Polski muszą obniżyć się „bezpośrednio i natychmiast” dla odbiorców detalicznych. ak dodał minister skarbu obniżka cen gazu „dotknie” 20 mln Polaków.
– Jest to historycznie najwyższa obniżka, jaka została wprowadzona na gazie oferowanym na polskim rynku. Do tego dojdzie obniżka dla odbiorców przemysłowych, tu mówimy bezpośrednio o 200 tys. przedsiębiorców, którzy korzystają z gazu – podkreślił Budzanowski. Dodał, że obniżka dla przedsiębiorców została już zatwierdzona przez prezesa URE i zostanie ogłoszona 16 grudnia, „tak by od 1 stycznia 2013 roku mogła wejść w życie”. Budzanowski poinformował, że udało się zbliżyć cenę rosyjskiego gazu oferowanego na polskim rynku do cen oferowanych na rynku niemieckim. – W ostatnim roku mieliśmy do czynienia z ogromną różnicą, taką dyskryminacyjną, między ceną tego samego surowca na polskim i niemieckim rynku. Ta różnica powyżej 20 proc. została znacząco zniwelowana na korzyść polskich odbiorców i będzie obowiązywać od początku 2013 roku – dodał.

Parabanki niechętnie ścigane

133 tysiące osób pokrzywdzonych przez parabanki w ciągu pięciu lat. Co drugie śledztwo gospodarcze umarzane. Premier Donald Tusk podejmie dzisiaj decyzję o przyjęciu bądź odrzuceniu sprawozdania z działalności prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta za ubiegły rok. Wcześniej zapoznał się z raportem na temat śledztw gospodarczych, w tym parabanków. Co wynika z liczącego 100 stron dokumentu? W ciągu ostatnich  pięciu lat (2007–2012 r.) liczba przestępstw gospodarczych wzrosła lawinowo, bo o ponad  70 proc. (z 3,6 tys. do blisko 6,2 tys. w roku ubiegłym).  Łącznie do prokuratury wpłynęło przez pięć lat 27,8 tys. takich spraw. Najwięcej z nich to przestępstwa skierowane przeciwko  interesom konsumentów. W ciągu pięciu lat – do sierpnia 2012 – takich pokrzywdzonych było aż 133 tysiące.Kryją się za tym przede wszystkim poszkodowani działalnością parabankową. Są wśród nich również ludzie, którzy utopili oszczędności w Amber Gold. Prezes tej firmy Marcin P. zarzuty usłyszał dopiero niedawno i na tyle późno, że zdążył nabić w butelkę – jak dotąd podliczyli śledczy – ok. 10 tys. osób. Inna duża grupa pokrzywdzonych w sprawach gospodarczych to: wierzyciele (blisko 45 tys.), a kolejni – przedsiębiorcy (blisko 20 tys.). Śledztw dotyczących parabanków było ok. 140,  z tego 40 zakończyło się aktem oskarżenia. W ok. 60 przypadkach uznano, że decyzje o umorzeniu, zawieszeniu bądź odmowie wszczęcia śledztwa były niezasadne. Nakazano je wszcząć bądź wznowić.
Tempo śledztw -– jak wynika z raportu – było przyzwoite. Niemal 64 proc. spośród zakończonych trwało do pół roku. Co piąte – do roku, a co dziesiąte – do dwóch lat. Ale były też śledztwa wyjątkowo długie – 585 (czyli 2,8 proc.) toczyło się ponad pięć lat. Dzięki lustracji spraw długotrwałych zarządzonych przez Andrzeja Seremeta do sierpnia tego roku prokuratorzy zakończyli  62 takie sprawy. Niepokojąca jest liczba umorzeń i przypadków, kiedy prokuratorzy nie dopatrują się przestępstwa. Przypomnijmy, że z tego samego powodu ścigać początkowo nie chcieli także prezesa Amber Gold. I tak połowa śledztw z ostatnich pięciu lat (51 proc.) została umorzona (11,8 tys. spraw). W co piątej sprawie prokurator odmówił wszczęcia postępowania (5,5 tys.), a tylko co czwarta (6 tys.) zakończyła się skierowaniem do sądu aktu oskarżenia – wynika z raportu. Pocieszające, że w większości sądy, do których wpływały zażalenia na umorzenia, uznawały, że prokurator postąpił słusznie. Większość oskarżonych o przestępstwa gospodarcze, bo  bo ok. 90 proc., zostało skazanych. Uniewinniono w ciągu pięciu lat  443 osoby, czyli ok. 5 proc.

Menadżerowie coraz częściej tracą pracę

Rośnie liczba firm, które przeprowadzają zwolnienia. Pracę często tracą osoby na wysokich stanowiskach.  Utratą posady najbardziej zagrożeni są menedżerowie – oceniają specjaliści i pracownicy urzędów pracy. To dlatego w rejestrach bezrobotnych tak szybko rośnie liczba osób z wyższym wykształceniem. Przed rokiem na koniec drugiego kwartału było ich 212 tysięcy, w tym roku to już 235 tysięcy. Doradcy personalni opowiadają, że w kryzysie wiele firm wymienia kadrę menedżerską. „Najczęściej na ich miejsce zatrudniane są osoby, które godzą się pracować za mniejsze pieniądze” – mówi Monika Zakrzewska, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan. Nie jest to jednak reguła. Wiele przedsiębiorstw decyduje się na zatrudnienie w miejsce zwalnianych pracowników droższych, ale za to takich, którzy potrafią zarządzać firmą w kryzysie. Zmiany personalne w firmach nie omijają także specjalistów. Tej jesieni do grupy bezrobotnych dołączą także pracownicy małych i średnich firm, których do tej pory kryzys omijał szerokim łukiem” – czytamy w „Rzeczpospolitej”. Peter Drucker, „ojciec” współczesnych metod zarządzania mawiał, że „Wewnątrz organizacji tylko trzy zjawiska występują naturalnie: spory, chaos, nieefektywność, cała reszta wymaga przywództwa”. Sprawnie zarządzający menedżer potrzebny jest każdej firmie, aby sytuacji kryzysowych było właśnie jak najmniej. Przykładowo, w Grupie LOTOS profesjonalizm zarządu i kadry menedżerskiej w sytuacjach kryzysowych polegał na precyzyjnym określeniu zadań, sprawnym systemie monitoringu projektów oraz transparentnej komunikacji. Dzięki temu spółka zwycięsko przeszła kilka trudnych momentów w ostatnich latach, planowo i z sukcesem zrealizowała strategiczny inwestycyjny Program 10+ polegający na rozbudowie i unowocześnieniu rafinerii oraz mądrze wykorzystywała potencjał i innowacyjność swoich pracowników.W sytuacjach kryzysowych rola menedżera nabiera szczególnego znaczenia. Z zarządzającego firmą musi stać się jej liderem i przywódcą — w pełnym tego słowa znaczeniu. Menedżera w sytuacji kryzysowej można utożsamiać z rolą dowódcy wojska na polu bitwy. Doświadczenie i zdolności przywódcze mają tu największe znaczenie. Szczególnego znaczenia nabierają takie wartości jak komunikacja, decyzyjność, skuteczność, odporność na stres

Jak zaoszczędzić na podatku

Pieniądze odkładane na emeryturę w ramach indywidualnego konta zabezpieczenia emerytalnego można odliczyć od dochodu w zeznaniu za bieżący rok. Wciąż można załapać się na tę ulgę, trzeba tylko do końca roku założyć konto i wpłacić pieniądze. Indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego można zakładać od stycznia. Program, choć oferuje zachęty podatkowe – zwolnienie z podatku Belki i odliczenia od dochodu – furory jednak nie robi. Być może w ostatnich tygodniach 2012 roku Polacy przypomną sobie o tym, że z tytułu oszczędzania na emeryturę przysługuje ulga podatkowa i IKZE zaczną jednak zakładać. Zgodnie z prawem w ciągu roku na konto można wpłacić 4 proc. podstawy wymiaru składki emerytalno-rentowej, nie więcej jednak niż 4 proc. od 30-krotności średnich zarobków. W 2012 r. daje to maksymalną kwotę ok. 4 tys. zł – tyle mogą odliczyć osoby, które osiągają najwyższe dochody (powyżej 250 proc. średniej krajowej stanowiącej podstawę do wyliczenia składki na ubezpieczenie emerytalne). Zarabiający najmniej, 12-krotność płac minimalnych, odliczą tylko 665 zł. Ci pierwsi zapłacą 1290 podatku mniej, drudzy – 120 zł. Jeśli dochody do 15 września poprzedniego roku kalendarzowego były niższe niż 12-krotność wynagrodzenia minimalnego (mniej niż 17 tys. zł), to w następnym roku na nowe konto można wpłacić równowartość 4 proc. od 12-krotności minimalnego wynagrodzenia, czyli ok. 660 zł. Nieco wyższy jest limit dla samozatrudnionych odprowadzających najniższą składkę na ubezpieczenie emerytalne. W ich przypadku w 2011 r. podstawa wymiaru nie przekroczyła 25 tys. zł, więc na IKZE mogą wpłacić w tym roku mniej niż 1 tys. zł. Jedyną wadą IKZE jest to, że o ile teraz odkładający na emeryturę nie płaci podatku, o tyle w przyszłości, gdy będzie chciał z nich skorzystać, będzie musiał podzielić się z państwem. Wypłata będzie opodatkowana zgodnie ze skalą (obecnie 18 proc. i 32 proc.).
IKZE nie należy mylić ze indywidualnymi kontami emerytalnymi (IKE). Cel jest ten sam – odkładanie na emeryturę, ale zasady, na jakich funkcjonują oba programy, już zupełnie inne. Najważniejsza różnica polega na tym, że pieniędzy wpłaconych na IKE nie można odliczyć od od dochodu. Za to przy ich wypłacie nie zapłacimy podatku dochodowego. Pod jednym warunkiem – w chwili podjęcia środków musimy mieć ukończone 60 lat

Co dalej z Pocztą Polską?

1 stycznia miał się skończyć monopol Poczty Polskiej, rynek zostać otworzony, a ceny zostać obniżone. Okazuje się jednak, że pozycja spółki może zostać umocniona na wiele lat – donosi „Rzeczpospolita”. Zdaniem gazety „nowelizowane w ogromnym pośpiechu prawo pocztowe cementuje na kilkanaście lat monopolistyczną pozycję państwowej Poczty Polskiej”. Zmiana prawa jest wynikiem wymogów Unii Europejskiej, a jej celem była liberalizacja rynku usług pocztowych i zwiększenie konkurencji. Problem w tym, że zgodnie z nowymi przepisami Poczta Polska będzie miała wyłączność na przekazy pieniężne  rent, emerytur i innych zasiłków.
Dodatkowo państwowa spółka wciąż będzie zwolniona z VAT-u, za usługi świadczone podmiotom z państwowego sektora finansów publicznych. Poczta Polska zachowa również szereg innych przywilejów, które dają jej przewagę rynkową. – Ogólny klimat przeforsowanych przez PO pomysłów jest taki, żeby jak najlepiej zabezpieczyć interesy Poczty Polskiej, a nie działać zgodnie z zasadami uczciwej konkurencji – komentuje poseł PiS z podkomisji nadzwyczajnej ds. nowelizacji prawa pocztowego Jerzy Polaczek.
Poczta Polska jest państwowym przedsiębiorstwem użyteczności publicznej, które zajmuje się świadczeniem usług pocztowych, usług pieniężnych, usług bankowych, usług ubezpieczeniowych oraz niektórych usług telekomunikacyjnych. Przedsiębiorstwo to jest operatorem publicznym, przez co zobligowane jest, na podstawie rozporządzenia ministra infrastruktury, do świadczenia powszechnych usług pocztowych. Oznacza to, że ma obowiązek na terenie całego kraju świadczyć usługi polegające na przyjęciu i doręczeniu.

Handel ciągnie do Londynu

Brytyjska stolica jest najatrakcyjniejszym europejskim miastem dla najemców powierzchni handlowej. Warszawa na miejscu 19. przed Brukselą, Zurychem i Sztokholmem Z raportu „Destination Europe 2013″ opublikowanego przez firmę Jones Lang LaSalle wynika, że Londyn jest najatrakcyjniejszą z 57 europejskich lokalizacji według opinii 250 globalnych najemców powierzchni handlowej. Pierwsza dwudziestka preferowanych miast dla sieci handlowych to (od najmocniejszego): Londyn, Moskwa, Paryż, Mediolan, Madryt, Rzym, Monachium, Sankt Petersburg, Praga, Barcelona, Stanbuł, Berlin, Hamburg, Wiedeń, Amsterdam, Frankfurt, Ateny, Antwerpia, Warszawa i Lizbona. Firma podaje w raporcie, że Zara jest jedyną siecią obecną na wszystkich wiodących europejskich rynkach. Z kolei to marki włoskie są najczęściej eksportowanymi zagranicę, a USA i Wielka Brytania zajmują kolejne miejsca. Jednak Stany Zjednoczone wyprzedzą Włochy już w 2013 r. – Londyn stanowi punkt wyjścia dla najemców planujących międzynarodową ekspansję. Wiele amerykańskich, a od pewnego czasu także chińskich marek, rozpoczyna swoją obecność na rynkach europejskich właśnie od stolicy Wielkiej Brytanii – mówi James Dolphin z Jones Lang LaSalle. – Trend ten będzie się nasilał po części za sprawą sukcesu nowo otwartych centrów handlowych Westfield, niesłabnącego popytu na powierzchnię handlową na głównych ulicach handlowych, ale także nadal szerokich możliwości dalszego rozwoju – wysokiego poziomu ruchu turystycznego po Igrzyskach Olimpijskich, stabilnej sytuacji politycznej i transparentnego rynku nieruchomości – dodaje. W związku z wyhamowaniem wzrostu gospodarczego w Europie Zachodniej i Południowej najemcy analizują możliwości rozwoju na rynkach wschodnich. Szczególnym zainteresowaniem sieci cieszy się Europa Środkowo – Wschodnia. Przedstawiciele Jones Lang LaSalle wyjaśniają, że wynika to m.in. z niższych stawek czynszów, a perspektywy wzrostu sprzedaży detalicznej bardziej obiecujące. W tym kontekście wysoką ocenę otrzymały takie miasta, jak Sankt Petersburg (miejsce 8.), Praga (miejsce 9.), Stambuł (miejsce 11.), Warszawa (miejsce 19.) i Kijów (miejsce 23.). W rankingu trzydziestu najatrakcyjniejszych lokalizacji dla najemców powierzchni handlowych, znajduje się więcej rynków Europy Środkowo-Wschodniej niż Europy Południowej. – Warszawa zajmuje 19. miejsce pod względem atrakcyjności dla międzynarodowych sieci handlowych, wyprzedzając m.in. Brukselę, Zurych, Sztokholm, Lyon czy Kopenhagę. Stołeczny rynek odzwierciedla preferencje konsumentów i jest zdominowany przez nowoczesne centra handlowe – mówi Edyta Potera, Dyrektor w Dziale Najmu Nieruchomości Handlowych Jones Lang LaSalle. – Ulice handlowe, popularne w innych europejskich stolicach, dopiero zyskują na znaczeniu i powoli, ale konsekwentnie rozwijają swoją ofertę. Na szczególną uwagę zasługuje w tym przypadku ulica Marszałkowska wraz z odnowionymi Domami Towarowymi Wars, Sawa i Junior – dodaje.
Jedynymi krajami, którym udało się umieścić w pierwszej dziesiątce aż dwa miasta, są Rosja (Moskwa i Petersburg), Hiszpania (Madryt, Barcelona), Włochy (Mediolan, Rzym). W pierwszej dwudziestce znalazło się pięć niemieckich miast (Monachium, Berlin, Hamburg, Frankfurt i Dusseldorf).

Mieszkania nie tylko w chmurach

Najbardziej pożądanymi adresami w dużych miastach są wysokie apartamentowce. Liczy się także sąsiedztwo budynków. – W każdym większym mieście można wskazać adres będący obiektem powszechnego pożądania z uwagi na niezwykłą architekturę budynku, wyjątkowość miejsca, prestiż lokalizacji i oczywiście bajońską cenę, jaką trzeba zapłacić, aby mieć taki adres w dowodzie osobistym. Top 10 prestiżowych adresów w Trójmieście otwiera najwyższy budynek mieszkalny na Pomorzu – Sea Towers. Wraz z masztem antenowym mierzy 141,6 metra. – Sea Towers leży przy gdyńskim nabrzeżu. Z budynku można więc podziwiać nie tylko Zatokę Gdańską, ale też Półwysep Helski. W budynku znajduje się 265 lokali. Ok. 90 proc. zostało sprzedanych. Największe mają 290 mkw. Ceny pozostających w ofercie wynoszą od 9,5 do 17,5 tys. zł za mkw. Na drugim miejscu w trójmiejskim rankingu znalazła się inwestycja Nadmorski Dwór. – Tak samo jak w przypadku Sea Towers deweloperem tego przedsięwzięcia jest firma Invest Komfort. Nadmorski Dwór położony jest przy promenadzie i Nadmorskim Parku Krajobrazowym. Niedaleko jest do plaży, wzdłuż której biegnie ścieżka rowerowa do Sopotu. Dziś na nabywców czekają w tym projekcie mieszkania od 7  do 11,5 tys. zł za mkw. Najdroższe kosztuje ok. 1,7 mln zł. Na trzecim miejscu w zestawieniu Top 10 Trójmiasta uplasowała się inwestycja Neptun Park w Gdańsku. – Osiedle powstało niedaleko Sopotu, w odległości około 100–200 metrów od plaży. Otoczone jest lasem, a składa się z 3- i 4-piętrowych budynków. Dziś na nabywców czekają w tym projekcie mieszkania w cenach od 9,8 do 17,9 tys. zł za mkw.

Polski menedżer podwoił swoje zarobki

W ciągu dekady zarobki polskiej kadry kierowniczej wzrosły o ponad 100 proc. – Menadżerowie wyższego szczebla z krajów na rynkach wschodzących zarabiają już tyle, co ich koledzy po fachu z bogatej Ameryki i zachodnich krajów Europy – czytamy w komunikacie Hay Group. A jak wypada Polska? Z opublikowanych w raporcie danych wynika, że w 2001 r. całkowite roczne wynagrodzenie polskiego menedżera wynosiło blisko 66 tys.  USD. W zeszłym roku, a więc po dekadzie, dobiło ono do ponad 136,5 tys. USD. To znacznie mniej niż na przykład w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Niemczech i Holandii, ale i tylko niewiele mniej niż w Wielkiej Brytanii, a więcej niż w Chnach i Indonezji. Polska jest ponadto w dziesiątce państw, w których płace menedżerów wzrosły w badanym okresie o ponad 100 proc. Największy skok zanotowano w Państwie Środka (blisko 250 proc.) i RPA (241 proc.). Najmniejszy natomiast w Meksyku (25 proc.) i Stanach Zjednoczonych (38 proc.). Teoretycznie polscy szefowie doganiają więc USA pod względem zarobków, ale autorzy raportu podkreślają, że analizowali tylko płace zasadnicze i zmienne roczne, a nie wszystkie składniki takie jak opcje i akcje, które w Stanach stanowią aż 60 proc. całkowitego wynagrodzenia. Interesujące są też dane dotyczące Turcji, która jest rynkiem wschodzącym, a kadra kierownicza otrzymuje tam podstawowe wynagrodzenie zbliżone do tego w Niemczech, czyli najbardziej rozwiniętej gospodarce w Europie. Firma konsultingowa Hay podaje, że zebrała dane o płacach ponad 14 mln pracowników z 20 tys. firm z całego świata.

Inwestycje w tabor za ok. 4 mld zł

PKP Intercity chce do 2015 r. wydać 4 mld zł na inwestycje w tabor. Połowa tej sumy ma pochodzić z funduszy unijnych, pozostałą część spółka planuje pozyskać na rynkach finansowych. Poza taborem, przewoźnik zamierza inwestować też w swoje zaplecza techniczne. „Mamy już zapewnione 224 mln euro (ok. 900 mld zł – PAP) z kredytu z Europejskiego Banku Inwestycyjnego, w tym roku również wyemitowaliśmy obligacje o wartości 120 mln zł. Rozmawiamy o dalszym finansowaniu dłużnym z EBI i innymi instytucjami finansowymi” – powiedział w rozmowie z PAP prezes PKP Intercity Janusz Malinowski. PKP Intercity przewiduje w swoim programie inwestycyjnym do 2015 r. zakup 25 wagonów, które miałyby jeździć w relacji Wrocław-Poznań-Bydgoszcz-Trójmiasto, a także 20 elektrycznych zespołów trakcyjnych, modernizację 300 wagonów: ponad 200 z nich będzie jeździło na trasie Przemyśl-Szczecin. Pierwsze ze zmodernizowanych wagonów mają wyjechać na tory w styczniu 2013 r. Dodatkowo PKP IC planuje zakup 10 lokomotyw spalinowych dla obsługi połączeń pasażerskich i modernizację 20 lokomotyw spalinowych do prac manewrowych. Jak poinformował prezes, przetarg na zakup 20 zespołów trakcyjnych ma być ogłoszony w najbliższych dniach. Pociągi mają rozwijać prędkość do 160 km/godz. i jeździć na trasach: Warszawa-Olsztyn przez Działdowo, Warszawa-Kraków przez Radom i Kielce, Warszawa-Poznań- Szczecin i Katowice-Gdynia przez Częstochowę, Łódź, Toruń i Bydgoszcz. Oferty w przetargu na modernizację 150 wagonów mają być otwarte pod koniec listopada br.
„W 2011 r. zrealizowaliśmy program remontowy, naprawiliśmy blisko 900 wagonów, dzięki czemu spółka odbudowała swój potencjał przewozowy. W 2012 r. skupiliśmy się na remontach lokomotyw. W przyszłym roku chcemy poprawić stan zapleczy technicznych, aby podnieść standardy utrzymania taboru”- wyjaśnił prezes.
Dodał, że w tym roku przewoźnik wyremontował 700 wagonów, 114 lokomotyw i 850 zestawów kołowych. Pytany, jakie inwestycje spółka chciałaby realizować po 2015 r., powiedział, że będzie to zakup dalekobieżnych elektrycznych zespołów trakcyjnych. Wyjaśnił, że tego typu tabor jest tańszy w eksploatacji niż klasyczne pociągi z lokomotywą i wagonami – jest lżejszy, co przekłada się na niższe zużycie prądu oraz niższe stawki dostępu do infrastruktury.
Według wstępnych danych strata netto PKP Intercity za ubiegły rok wyniosła ok. 22,5 mln zł, a strata za 2010 r. wyniosła ponad 136 mln zł. „Za wcześnie jest mówić o wyniku na koniec roku, za 10 miesięcy 2012 r. spółka nie notuje straty, należy jednak dodać, że tradycyjnie koniec roku pod względem wyników przewozowych jest gorszy od okresu letniego”- powiedział Malinowski

Jak rozliczać wywóz śmieci

Władze miasta Torunia zwróciły się do mieszkańców o opinie, w jaki sposób obliczać należność za wywóz odpadów. Od 1 lipca 2013 roku lokalne samorządy będą odpowiedzialne za zorganizowanie systemu odbierania śmieci od właścicieli nieruchomości. Na stronie internetowej Torunia pojawiła się już możliwość głosowania w sprawie sposobu naliczania opłat za wywóz śmieci. Mieszkańcy mogą wybrać jedną z kilku możliwości: powierzchnia mieszkania, liczba lokatorów, ilość zużywanej wody, ryczałt „jedno gospodarstwo domowe – jedna opłata” i „brak zdania”. „Obowiązujące od 2012 roku prawo, dotyczące zasad odbioru odpadów komunalnych wprowadza nowe, o wiele bardziej rygorystyczne niż dotąd standardy ekologiczne, przestrzegane już w innych krajach Unii Europejskiej. Polska, a więc także i Toruń, musi się do tych standardów dostosować, jeżeli chce uniknąć ogromnych kar finansowych nakładanych na państwa, które nie respektują unijnych wymagań w zakresie ochrony środowiska” – przypomniał Michał Zaleski, prezydent Torunia. Od 1 lipca 2013 roku miasto stanie się właścicielem wszystkich odpadów komunalnych powstających na terenie nieruchomości zamieszkałych, a więc przejmuje także obowiązki właścicieli nieruchomości związane z gospodarowaniem tymi odpadami. Będzie również odpowiedzialne za zorganizowanie systemu odbierania odpadów komunalnych od właścicieli nieruchomości. Rada Miasta ma obowiązek ustalenia stawek i sposobu naliczania opłat związanych z utrzymaniem systemu gospodarowania odpadami, wnoszonych przez mieszkańców. Także radni muszą ustalić szczegóły systemu odbioru śmieci od mieszkańców, a magistrat wyłoni w przetargu firmę, która zajmie się odbieraniem odpadów komunalnych. Zgodnie z nowymi przepisami zmieni się także lista odpadów. Po nowelizacji ustawy, miasto ma obowiązek selektywnie zbierać przeterminowane leki i chemikalia, zużyte opony, a także odpady zielone. „Zadaniem samych mieszkańców Torunia będą trzy czynności: wnoszenie opłat, zgłoszenie deklaracji za jaką ilość np. osób, metrów sześciennych wody, metrów kwadratowych mieszkania, czy za jaki lokal chcą te opłaty wnosić oraz wyposażenie swoich nieruchomości w pojemniki na śmieci. Podstawa naliczania opłaty może być wieloraka, więc nad tą sprawą jeszcze pracujemy i zastanawiamy się, jaką podstawę zarekomendować Radzie Miasta Torunia” – dodał Zaleski. Spośród stu pierwszych uczestników ankiety prawie połowa była za stawką naliczaną w zależności od liczby lokatorów. Jak podkreślają władze Torunia, niezależnie od tego, który system zostanie wybrany, na preferencyjne stawki opłaty mogą liczyć osoby segregujące odpady.

Zarządzający oczekują dużo niższej ceny za akcje Alior Banku

Zarządzający funduszami pozytywnie oceniają tempo rozwoju Alior Banku w poprzednich latach, ale ostrożnie podchodzą do możliwości jego utrzymania również w przyszłości. Oczekują, że ostateczna cena emisyjna akcji Alior Banku będzie zdecydowanie niższa.  Patrząc wskaźnikowo, wycena Alior Banku jest zdecydowanie za wysoka w stosunku do innych banków. Zdecydowanie zbyt wysoka jest zarówno cena maksymalna, jak i dolna granica przedziału cenowego. Rozsądne byłyby wyceny przy wskaźniku poniżej 1,5 x wartość księgowa. Przy wyższej cenie nie bardzo widzę sens wzięcia udziału w tej ofercie – powiedział Jarosław Lis, zarządzający BPH TFI. – Nie ma wątpliwości, że bank jest wyceniany wysoko. Przy cenie maksymalnej na poziomie 71 zł daje to wycenę 2,5 x wartość księgowa. Tymczasem największe, najbardziej płynne i z długą historią polskie banki, jak PKO BP i Pekao, są handlowane przy wycenie 1,8 x wartość księgowa, a mniejsze banki o bardziej ryzykownych aktywach, jak np. Bank Millennium, przy wskaźniku około 1 x wartość księgowa. W tej sytuacji wycena Alior Banku na poziomie 2,5 x wartość księgowa jest zdecydowanie wyżej – powiedział Łukojć. Jego zdaniem, przy wycenie Alior Banku wyższej niż 1,5 x wartość księgowa trudno będzie uplasować ofertę. – To by oznaczało, że cena emisyjna powinna wynosić maksymalnie 43 zł, czyli dużo mniej niż wynosi obecnie dolna granica orientacyjnego przedziału cenowego. Ofertą mogą być zainteresowani przede wszystkim krajowi inwestorzy instytucjonalni, w tym TFI i OFE. Może być ciężko z przyciągnięciem inwestorów zagranicznych – uważa zarządzający Skarbiec TFI. W opinii Pawła Małyski, zarządzającego Allianz TFI, inwestorów może przyciągnąć cena emisyjna poniżej 60 zł za akcję. – Alior Bank w poprzednich latach znakomicie i szybko się rozwijał, ale doszedł właśnie do takiego momentu, że aby móc kontynuować wzrost musi pozyskać dodatkowy kapitał. Bez tego kapitału utrzymanie dotychczasowego tempa będzie niemożliwe. Uważam, że cena emisyjna w granicach 60 zł i poniżej dyskontuje opcje wzrostu wyników przy jednoczesnym uwzględnieniu ryzyka implikowanego modelem biznesowym Alior Banku – powiedział Małyska. Orientacyjny przedział cenowy akcji Alior Banku dla inwestorów instytucjonalnych został ustalony na 57-71 zł, a cena maksymalna ustalona dla inwestorów indywidualnych wynosi 71 zł. Oferta publiczna banku obejmuje do 51 mln akcji, w tym do 26 mln istniejących papierów i od 5 do 25 mln akcji serii C nowej emisji.

Bank UBS ukarany grzywną

Regulator brytyjskiego rynku usług finansowych FSA poinformował w poniedziałek, że wymierzył szwajcarskiemu gigantowi bankowemu UBS grzywnę w wys. 29,7 mln funtów (ok. 50 mln USD) za to, że nie zapobiegł nadużyciom swego dealera Kweku Adoboli. Według Tracey McDermott, dyrektor FSA (Financial Services Authority) odpowiedzialnej za dział przestępczości finansowej i egzekwowanie prawa, wewnętrzne procedury kontrolne UBS, system zarządzania i procedury sprawozdawczości były „mocno wadliwe”.”Skutkiem tego było to, że Adoboli, pracownik stosunkowo niskiej rangi, zdołał zgromadzić dużą liczbę bardzo ryzykownych pozycji w kontraktach rynkowych. Doświadczenia z przeszłości wskazują, że niewłaściwy zarząd ryzykiem może spowodować upadek firm i szkody dla całego finansowego systemu” – dodała. W ubiegłym tygodniu sąd karny w Southwark w Londynie skazał 32-letniego Adobolego na karę 7 lat pozbawienia wolności za nadużywanie stanowiska. Jego praktyki obrotu według sądu, podyktowane wybujałym ego i pazernością, były ryzykowne i spowodowały stratę 2,3 mld USD. Prokuratura argumentowała, że dealer angażował się w niezabezpieczone transakcje przewyższające dozwolony dla niego limit ryzyka, kamuflował skalę ryzyka, aranżując fikcyjne transakcje hedgingowe, ukrywał zyski, by przelać je na oficjalne konta wówczas, gdy mu to odpowiadało, i stwarzał wrażenie, że kwoty, które samowolnie zaangażował w nielegalny obrót, były równoważone przez sumy wpływające do banku. Po ujawnieniu praktyk Adobolego w ub.r. akcje UBS straciły na wartości 10 proc., co obniżyło rynkową wycenę banku o 4,5 mld USD. Mało brakowało, by dealer nie pogrążył całego banku. Na jednej z niezabezpieczonych transakcji ryzykował sumą 12 mld USD.
Adoboli kupował i sprzedawał instrumenty zwane ETF (ang. exchange traded funds – otwarte inwestycyjne fundusze indeksowe) – podążające za zmianami indeksów akcji, obligacji, walut czy rynku towarowego. Są to fundusze, w których zarządzający nimi stara się osiągnąć stopę zwrotu jak najwierniej oddającą stopę zwrotu z danego indeksu. Adoboli obchodził przy tym procedury zabezpieczające bank przed samowolnymi operacjami wysokiego ryzyka.

Ponad 500 mln zł na inwestycje na Lotnisku Chopina w 2013 r.

Ponad 500 mln zł na inwestycje planuje przeznaczyć w 2013 r. warszawskie Lotnisko Chopina – poinformował PAP rzecznik portu Przemysław Przybylski. Pieniądze mają być przeznaczone m.in. na remont dłuższego pasa startowego, płyt postojowych oraz dróg kołowania. „W przyszłym roku planujemy przeznaczyć ponad pół miliarda zł na inwestycje w naszym porcie. Wszystkie inwestycje mają na celu usprawnienie pracy lotniska. Chcemy m.in. wyremontować dłuższą drogę startową, ma być wzmocniona jej nawierzchnia. Prace budowlane mają rozpocząć się w marcu 2013 r.” – powiedział w poniedziałek Przybylski. W planach portu jest również przebudowa dróg kołowania, płyt postojowych, rozbudowa płyt do odladzania samolotów, a także wybudowanie nowych płyt postojowych. „Po remoncie, lotnisko z wykorzystaniem dwóch dróg startowych będzie mogło obsługiwać do 42 operacji na godzinę, czyli startów i lądowań samolotów. Obecnie wykonywanych jest 36 operacji” – powiedział rzecznik. Przybylski przypomniał, że w przyszłym roku będzie kontynuowana rozpoczęta w tym roku modernizacja starej części terminala i zintegrowanie go z nowym terminalem. Lotnisko Chopina jest największym portem lotniczym w Polsce. Obsługuje ruch rozkładowy, czarterowy, General Aviation oraz cargo. W 2011 r. z usług lotniska skorzystało ponad 9,3 mln pasażerów, co stanowi prawie 43 proc. całkowitego ruchu pasażerskiego w Polsce. Łącznie w okresie styczeń-październik br. na lotnisku obsłużonych zostało 8,4 mln pasażerów – o 4 proc. więcej niż w tym samym czasie w ubiegłego roku.

Nie ma chętnych na nieruchomości

Magistrat szacuje, że w 2012 roku zarobi na sprzedaży nieruchomości ok. 200 mln zł. To okrojony plan, ale nawet on może być trudny do zrealizowania, bo w ubiegłym tygodniu nie zgłosił się ani jeden chętny po dwie duże kamienice w Rynku. Kłopoty ze sprzedażą nieruchomości po Szpitalu im. Babińskiego ma też marszałek. W projekcie budżetu na 2012 r. miasto szacowało, że na sprzedaży majątku uda się zarobić 453 mln zł. Te plany zostały w ciągu roku skorygowane w sumie o blisko 120 mln zł. Na wpływy po poprawkach złoży się 209 mln zł ze sprzedaży kamienic, mieszkań, gruntów niezabudowanych i opłat za przekształcenie użytkowania wieczystego we własność. Miasto zarobiło dotąd 182 mln zł. – W tym momencie wiemy, że może to być ok. 200 mln zł w 2012 r. – mówi Adam Grehl, wiceprezydent Wrocławia. Wiele zależy od tego, czy uda się sprzedać dwie duże kamienice: jedną przy pl. Solnym, a drugą w Rynku, tuż przy ul. Świdnickiej. Za każdą z nich miasto chciało dostać ok. 9 mln zł. Na żaden z ubiegłotygodniowych przetargów nie wpłynęła ani jedna oferta. Najprawdopodobniej zostaną jeszcze w tym roku powtórzone. – Nie ma na razie żadnych planów dotyczących zwiększenia deficytu. Wszystkie założone wpływy dotyczące sprzedaży składników majątkowych pozostają aktualne – zapewniała nas Julia Wach z biura prasowego urzędu miejskiego. Problemy miasta mają kilka źródeł. Jak informuje Leszek Michniak, dyrektor Wrocławskiej Giełdy Nieruchomości, z danych WGN wynika, że w tym roku na jednego kupującego przypada aż 96 ofert sprzedaży gruntów. – Klient na rynku wtórnym może przebierać w propozycjach, dlatego miasto musi ustalać konkurencyjne ceny – zaznacza. – Bardzo słabo sprzedają się również duże obiekty kubaturowe wymagające sporego nakładu finansowego. Dziś największy popyt jest na niewielkie lokale pod handel i usługi możliwe do zagospodarowania od zaraz. Dotąd najwięcej miasto dostało za działkę przy ul. Ruskiej, którą za 14 mln zł. kupił UBM Polska. Austriacki deweloper chce na dawnym parkingu zbudować kompleks biurowo-usługowy Times II z rozbudowanym parkingiem. Drugą najdroższą działką był teren przy ul. Ziębickiej 31, który za 12,5 mln zł kupił Kaufland. Powstanie tam budynek biurowy. Za 10 mln zł Dach-Bud kupił z kolei działkę przy ul. Przyjaźni z przeznaczeniem pod budownictwo wielorodzinne. Tylko te trzy nieruchomości udało się sprzedać za więcej, niż 10 mln zł. Właśnie z działkami sprzedawanymi deweloperom miasto ma największy problem. Nie ustawiają się oni w kolejce po nowe tereny, ponieważ wielu z nich zgromadziło już spore bazy gruntów. – Deweloperzy dysponują zapasami ziemi, a dodatkowo muszą ostrożniej kalkulować koszty, bo w życie weszła nowa ustawa deweloperska – komentuje Tomasz Sujak, dyrektor ds. handlowych z Archicomu. – A niektórzy sprzedający wyceniają grunty na kwoty, za które nie jest obecnie możliwa budowa mieszkań w cenach akceptowanych przez rynek. W sumie zaledwie 17 nieruchomości miasto sprzedało za więcej niż milion złotych. Wśród nich są głównie te z przeznaczeniem pod handel czy aktywność gospodarczą. Co ciekawe, żeby sprzedać blisko 100 nieruchomości, miasto musiało zorganizować aż 400 przetargów. Podobną liczbę planuje na kolejny rok, a wśród najdroższych gruntów będą tereny przy ulicach: Żegiestowskiej, Jedności Narodowej, Kiełczowskiej, a także działki przy ul. Skarbowców, których nie udało się sprzedać w tym roku. Kryzys na rynku nieruchomości dotknął też urząd marszałkowski. Fiaskiem zakończyła się w tym roku próba sprzedaży nieruchomości po Szpitalu im. Babińskiego na pl. Jana Pawła II. Urząd liczył, że w tym roku dzięki temu zarobi 68 mln zł. – Musieliśmy skorygować budżet – przyznaje marszałek Rafał Jurkowlaniec. – Na rynku panuje wciąż bessa, z którą boryka się wiele gmin na Dolnym Śląsku. Im również nie udaje się sprzedać wszystkich nieruchomości, które planowały.

Bezrobocie w Polsce

Październik przyniósł niewielką poprawę w najważniejszych obszarach gospodarki. Według danych GUS, produkcja sprzedana przemysłu ukształtowała się na poziomie wyższym niż przed rokiem. Nieco zwiększyła się również sprzedaż detaliczna.Stopa bezrobocia w październiku tego roku wyniosła 12,5 proc. wobec 12,4 proc. we wrześniu – poinformował GUS. W urzędach pracy na koniec października było zarejestrowanych 1 mln 994,9 tys. osób. Na rynku pracy dotychczasowe tendencje nie uległy zmianom. Przy podobnym jak przed rokiem poziomie przeciętnego zatrudnienia w sektorze przedsiębiorstw, zaobserwowano niewielki wzrost bezrobocia W październiku stopa bezrobocia rejestrowanego wyniosła 12,5 procent, w porównaniu do 12,4 procent we wrześniu. Stopa bezrobocia w województwach kształtowała się w granicach od 9,2 procent w wielkopolskim do 19,8 procent w warmińsko-mazurskim. W ujęciu miesięcznym wzrosła ona w większości województw, z wyjątkiem świętokrzyskiego i lubuskiego, oraz lubelskiego i łódzkiego. Największy wzrost obserwowano w województwie warmińsko-mazurskim oraz zachodniopomorskim i pomorskim. W porównaniu z październikiem ubiegłego roku stopa bezrobocia zwiększyła się we wszystkich województwach, najbardziej w województwie łódzkim (o 1,1 procent.) i warmińsko-mazurskim (o 0,9 procent).Z danych GUS na koniec października tego roku wynika, że do urzędów pracy w ciągu miesiąca zgłosiło się 264 tys. osób szykujących zatrudnienia, czyli o 8,7 tys. więcej w ujęciu miesiąc do miesiąca i o 38,2 tys. więcej rok do roku – podał też GUS. W końcu października urzędy pracy dysponowały ofertami pracy dla 38 tys. osób. Z danych na koniec października br. wynika, że pracodawcy zgłosili do urzędów pracy 67,5 tys. ofert pracy wobec 82,9 tys. we wrześniu i 54,9 tys. w październiku 2011 roku. Jak wynika z danych na koniec października, 534 zakłady pracy zadeklarowały zwolnienie w najbliższym czasie 37,9 tys. pracowników, w tym 9,8 tys. osób – z sektora publicznego. Przed rokiem było to odpowiednio: 467 zakładów, 30,9 tys. pracowników, w tym 16,4 tys. z sektora publicznego.
GUS poinformował również, że stopa bezrobocia liczona wg Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL) wyniosła w III kwartale br. 9,9 proc. wobec 9,9 proc. w II kwartale br. Produkcja sprzedana przemysłu w październiku była wyższa niż przed rokiem o 4,6 procent, a po wyeliminowaniu wpływu czynników o charakterze sezonowym zwiększyła się nieznacznie o 0,6 procent. Wzrost zanotowano we wszystkich sekcjach przemysłu, największy w górnictwie i wydobywaniu. Produkcja budowlano-montażowa była niższa niż przed rokiem o 3,6 procent (po wyeliminowaniu wpływu czynników o charakterze sezonowym – spadek o 7,0 procent). Zmniejszenie produkcji obserwowano w większości działów, z wyjątkiem budowy budynków. W październiku utrzymał się wzrost w skali roku liczby mieszkań oddanych do użytkowania, chociaż był znacznie wolniejszy niż w poprzednich miesiącach. Mniejsza była liczba mieszkań, na które wydano pozwolenia oraz liczba mieszkań rozpoczętych. Sprzedaż detaliczna zwiększyła się w skali roku o 0,5 procent. Przeciętne wynagrodzenia nominalne brutto w sektorze przedsiębiorstw w październiku rosły w skali roku nieco szybciej (2,8 procent) niż w poprzednich miesiącach, ale ich siła nabywcza nadal kształtowała się na poziomie niższym niż przed rokiem (o 0,5 procent).

Dalszy spadek cen nieruchomości inwestycyjnych

W przyszłym roku nastąpi dalszy spadek cen nieruchomości inwestycyjnych typu mieszkania, zaś odbicie na rynku nieruchomości zacznie się dopiero od 2016 r.  ocenia Federacja Porozumienie Polskiego Rynku Nieruchomości. – W naszej ocenie obecna sytuacja wskazuje, że w 2013 r. nadal występować będzie duża nadpodaż mieszkań. Będą również problemy z finansowaniem zakupu, ze względu na wzrastające bezrobocie oraz malejące dochody – zarówno osób pracujących w Polsce, jak i tych z emigracji. Jeżeli nie będzie siły nabywczej, to nastąpi spadek cen – powiedział Tomasz Błeszyński, wiceprezydent Federacji. – Spodziewamy się drastycznych spadków cen w segmencie mieszkań popularnych. Na rynku mieszkań luksusowych w 2013 r. sytuacja może się utrzymać – projektów luksusowych jest niewiele i te projekty będą się sprzedawały – dodał.
Federacja Porozumienie Polskiego Rynku Nieruchomości prognozuje, że odbicie na rynku nieruchomości może nastąpić w 2016 roku. – Jeżeli sytuacja się unormuje to myślę, że odbicie na rynku nastąpi w 2016 roku, wcześniej możliwa jest pewna stabilizacja – powiedział Błeszyński
Federacja Porozumienie Polskiego Rynku Nieruchomości jest to organizacją, która stawia sobie za cel inicjowanie porozumienia i współpracy w sprawach dotyczących szeroko rozumianego rynku nieruchomości, służy środowisku rynku nieruchomości a nie samej sobie.
Jest to stowarzyszenia członkowskie, które w demokratycznej, statutowej procedurze realizują cele większości z szacunkiem dla pomysłów mniejszości.

Portugalia a wyceny nieruchomości komercyjnych

Unia Europejska i Międzynarodowy Fundusz Walutowy wydłużyły Portugalii o trzy miesiące termin przedstawienia aktualnej wyceny nieruchomości miejskich w tym kraju. To między innymi warunek wypłaty kolejnej transzy pożyczki z UE i MFW dla Portugalii. Rząd Pedra Passosa Coelho otrzymał, od przebywających w Lizbonie inspektorów UE i MFW, zgodę na wydłużenie do końca pierwszego kwartału przyszłego roku terminu przedstawienia pełnej listy nieruchomości, które znajdują się na terenie portugalskich miast, wraz z ich aktualną wyceną. Wymóg ten uwzględniono w porozumieniu kredytowym z maja ubiegłego roku, w którym władze UE i MFW uznały ceny budynków w Portugalii za niedoszacowane. Do końca tego roku pracownicy portugalskich urzędów skarbowych przeprowadzą wycenę czterech milionów budynków na terenie gmin miejskich. Wartość innych dziewięciuset tys. nieruchomości, których nie uda im się zaktualizować w bieżącym roku będą musieli wyliczyć do marca przyszłego roku. W umowie kredytodawcy zobowiązali też portugalski rząd, by zwiększył w przyszłym roku o 0,10 pkt proc. stawkę miejskiego podatku od nieruchomości (tzw. IMI). Dotychczas wynosił on 0,2-0,4 proc. wartości budynku. Dokładny poziom podatku, w przedziale od 0,3 do 0,5 proc., określą w przyszłym roku władze poszczególnych samorządów. Portugalia za wdrożenie programu oszczędnościowego ma otrzymać siedemdziesiąt osiem mld euro pomocy kredytowej w latach dwa tysiące jedenaście do dwa tysiące czternaście 2011-2014.
Przypominamy, że według raportu kredytodawców Portugalia dokonała solidnych postępów w realizacji przedsięwzięć oszczędnościowych i reformatorskich.

Polski Holding Nieruchomości trafi na giełdę w 2013 r.

Ministerstwo Skarbu Państwa skłania się do debiutu Polskiego Holdingu Nieruchomości na GPW w I kw. 2013 r. MSP podtrzymuje, że nie sprzeda wszystkich akcji spółki od razu i zostawi sobie mniejszościowy pakiet, żeby poczekać na efekty restrukturyzacji w spółce. „Myślimy bardziej w kategoriach debiutu PHN w I kw. przyszłego roku. Jesteśmy wstrzemięźliwi, jeśli chodzi o możliwość debiutu PHN na giełdzie w tym roku” – powiedział dziennikarzom minister skarbu Mikołaj Budzanowski. Wiceminister skarbu Paweł Tamborski poinformował, że w ramach IPO część akcji może trafić do funduszu inwestycyjnego specjalizującego się w zarządzaniu nieruchomościami. Podtrzymał też, że MSP nie sprzeda wszystkich akcji od razu. „Po IPO MSP pozostawi sobie prawdopodobnie mniejszościowy pakiet akcji PHN, żeby poczekać na efekty prowadzonej w spółce restrukturyzacji” – powiedział Tamborski. „Proces przygotowania IPO PHN, w tym także poszukiwanie inwestora, który nabędzie znaczny pakiet akcji w ramach prowadzonego procesu IPO trwa. Ringwood Financial Ltd., jako podmiot z Grupy Radius, działającej w sektorze nieruchomości w Polsce, jest jednym z takich potencjalnych inwestorów. Ostateczne informacje, struktura oferty, warunki udziału ewentualnego inwestora będą ujawnione w prospekcie w momencie jego publikacji” – poinformowała w czwartek Katarzyna Kozłowska, rzeczniczka resortu skarbu. Dodała, że ” ze związku z tym, że podejmowanie decyzji przez UOKiK w sprawie koncentracji może trwać długo, już teraz pozwoliliśmy ewentualnemu inwestorowi złożyć taki wniosek”. „Intencją MSP jest, żeby proces IPO zakończył się w pierwszym kwartale 2013” – stwierdziła. W czerwcu tego roku Ministerstwo Skarbu Państwa zdecydowało o czasowym zawieszeniu procesu IPO Polskiego Holdingu Nieruchomości ze względu na niestabilną sytuację na rynkach kapitałowych. Resort informował wtedy, że debiut spółki na GPW jest możliwy jesienią, jednak ponownie warunki rynkowe nie sprzyjały przeprowadzeniu oferty. Wiceminister skarbu Paweł Tamborski mówił niedawno, że resort nie planuje sprzedać wszystkich posiadanych akcji PHN od razu. Chce pozostawić sobie pakiet akcji spółki, aby skorzystać z ewentualnie lepszych warunków w przyszłości. Skarb Państwa jest właścicielem 100 proc. akcji PHN. Oferta PHN obejmować ma wyłącznie akcje sprzedawane przez Skarb Państwa, ofercie nie będzie natomiast towarzyszyć emisja nowych akcji.

Emeryci nie będą płacić podatku

Do pierwszego czytania w Sejmie skierowany został projekt zmian w ustawie o podatku dochodowym od osób fizycznych, zwalniający z opodatkowania najniższe emerytury i renty – do 1 tys. zł miesięcznie od 2014 r.. Uprawnionych do całkowitego zwolnienia, według obliczeń posłów, byłoby 2,5 mln emerytów i rencistów (w tym korzystających z KRUS). To projekt posłów Solidarnej Polski, ale tego samego chce PiS. Przeciętny emeryt uprawniony do zwolnienia, jak wskazują posłowie, otrzymywałby świadczenie wyższe o 180 zł miesięcznie, czyli 2160 zł rocznie. Sam rząd – w osobie ministra Rostowskiego – żalił się, że takie rozwiązanie spowoduje, że budżet straci miliardy. Wnisokodawcy jednak odparowują: źródła pozyskania dodatkowych pieniędzy przez budżet to możliwość wprowadzenia 40-proc. podatku dla osób zarabiających miesięcznie powyżej 10 tys. zł netto.Członkowie zarządu spółki celowej Ministerstwa Sportu PL.2012, odpowiedzialnej za koordynację przygotowań do mistrzostw Europy w piłce nożnej, zakończą ten rok ze sporym zastrzykiem gotówki na koncie – zapowiada też dziś „Dziennik Gazeta Prawna”. Chodzi o premie, jakie członkowie zarządu – prezes Marcin Herra i jego zastępca Andrzej Bogucki – mogą otrzymać w zależności od oceny wystawionej przez radę nadzorczą spółki. W jej skład wchodzą przedstawiciele resortu sportu, a także finansów, Skarbu Państwa i rozwoju regionalnego.
Przypominamy, że już kiedyś lider SP Zbigniew Ziobro przekonywał w środę na konferencji prasowej w Sejmie, że dzięki tej propozycji przeciętny emeryt dostanie świadczenie większe o ponad 180 zł miesięcznie. Jak podkreślił, projekt ten wynika z przekonania, że polskie państwo w sposób bezpodstawny ściąga ostatni grosz od ludzi, którzy często ledwo znajdują pieniądze na życie. – Polska jest krajem, w którym pobiera się podatek od emerytów i rencistów nawet wtedy, kiedy te świadczenia wynoszą zupełne minimum. Jeżeli jest to 700, 800 lub 900 zł to też emeryci i renciści muszą płacić ten haracz państwu, jakim jest podatek od tych kwot, które są poniżej minimum socjalnego i nie pozwalają na przeżycie w godnych i ludzkich warunkach – powiedział Ziobro.

Polowanie na klientów

Operatorzy zaostrzają walkę. Jak szacują, do przejęcia zostało już tylko 0,5 mln gospodarstw domowych, które byłyby zainteresowane płatną telewizją. Polem rywalizacji będzie liczba nowych kanałów, a także promocje i gadżety. Cyfrowy Polsat, największa platforma satelitarna z 3,5 mln klientów, próbuje mocniej uderzyć w kablówki, i to ich własną bronią. Wystarczy kupić jakikolwiek dekoder, który można podłączyć do stacjonarnego internetu dowolnego operatora, żeby oglądać telewizję przez Iplę – zapewnia Dominik Libicki, prezes Cyfrowego Polsatu. Ta internetowa aplikacja, przejęta przez CP w marcu, ma 1,6 mln klientów i pozwala oglądać kanały Polsatu, TV Puls, TVP, filmy amerykańskich wytwórni oraz sport. W przyszłym tygodniu operator ma ogłosić ofertę z rozbudowanymi pakietami, głównie filmowymi i sportowymi. Dogadał się też z HBO, dzięki czemu klientom poszukującym telewizji internetowej oferuje usługę HBO GO. To może być magnes przyciągający odbiorców kablówek, które do tej pory dla Cyfrowego Polsatu, a także dla n i Cyfry+ były rywalem trudnym do pokonania. – W ostatnich latach baza klientów kablówek praktycznie się nie zmieniła – przyznaje Dominik Libicki. Podmioty, takie jak UPC Polska, Multimedia, Vectra, Toya czy Inea, bronią się w miastach pakietową ofertą, czyli internetem, telewizją i telefonem na jednym rachunku. Platformy miały dotychczas tylko telewizję, do której oglądania trzeba było jeszcze zainstalować specjalny talerz. Dopiero niedawno zaczęły sprzedawać internet: Cyfrowy Polsat LTE, Cyfra+ ofertę Playa, a n – Orange’a. – Obecnie grupa klientów przejętych od kablówek stanowi u nas maksymalnie do 10 proc. – dodaje Libicki.
Osób, które zastanawiają się nad korzystaniem z internetu stacjonarnego z kablówki i oglądaniem telewizji przez internet, będzie przybywać. Ale na razie pozostaną niszą, więc platformy większość promocji kierują do odbiorców poszukujących tradycyjnej oferty. Cyfrowy Polsat poszerzył wczoraj swoją o 20 nowych kanałów, wśród których są stacje Viasatu, BBC czy własny Polsat Food. Cyfra+ będzie walczyć o klientów promocjami, m.in. kanałów z grupy HBO, a także gadżetami – mogą to być np. konsola Xbox 360 za złotówkę lub tablet. Cyfrowy Polsat wystartował z kolei z nowym abonamentem za 49,90 zł. – To próba wejścia pomiędzy istniejące na rynku poziomy cen, czyli 39 i 59 zł – tłumaczy Dominik Libicki.

Polska Wschodnia zachęca tylko część inwestorów

Podział na Polskę A i B istnieje od lat i szybko nie zniknie. Inwestorzy wciąż wolą bezpieczny ekonomicznie zachód. Linią dzielącą Polskę na dwie części: zachodnią — lepiej rozwiniętą i wschodnią — na niższym poziomie rozwoju jest Wisła. Wyjątkiem jest Mazowsze, przez które biegnie linia podziału. — Mazowsze stanowi odrębną jednostkę. Dzięki temu, że tutaj znajduje się stolica kraju, trafia tam najwięcej środków z funduszy Unii Europejskiej i najwięcej inwestorów lokuje tam swój kapitał — mówi Tomasz Błeszyński, doradca rynku nieruchomości. Do rejonów zdecydowanie opóźnionych w porównaniu do reszty kraju zalicza się pięć województw: lubelskie, podkarpackie, podlaskie, świętokrzyskie i warmińsko-mazurskie. — Ogólnie tereny te historycznie uważa się za typowo rolnicze, upośledzone pod względem napływu kapitału zagranicznego, inwestycji bezpośrednich, rozwoju przemysłu, a nawet budownictwa mieszkaniowego. Wystarczy wspomnieć, że województwa te w momencie polskiej akcesji do Unii Europejskiej oficjalnie były uznane za najsłabiej rozwinięte w skali całej Wspólnoty. To w tych rejonach kraju tradycyjnie notuje się najniższe średnie płace, rekordowo niski poziom PKB na głowę mieszkańca oraz wysokie, choć niekoniecznie najwyższe, w Polsce bezrobocie — podkreśla Jarosław Jędrzyński, analityk rynku nieruchomości portalu RynekPierwotny.com. Deweloperzy, podejmując decyzję o inwestycji, dokładnie analizują wskaźniki ekonomiczne konkretnych regionów i wybierają te, w których wyniki są najlepsze. — Kluczowymi czynnikami są naturalnie parametry ekonomiczne, ale również stopieńrozwoju infrastruktury transportowej, dostępność wykwalifikowanej siły roboczej i kompetencje władz lokalnych oraz sprawność przeprowadzania procedur administracyjnych. Każdy z deweloperów, zwłaszcza komercyjnych, rozważa sprzedaż inwestycji po jej ukończeniu lub skomercjalizowaniu, dlatego decydując się na rozpoczęcie budowy, musi mieć pewność, że budynek znajdzie nabywców — wyjaśnia Monika Rajska-Wolińska, partner zarządzający Colliers International w Polsce. Niestety, tym, co od razu dyskwalifikuje Polskę Wschodnią w procesie decyzyjnym inwestorów, jest infrastruktura, a raczej jej brak. Aż cztery z pięciu wymienionych wcześniej województw (podlaskie, lubelskie, podkarpackie i warmińsko-mazurskie) uznano za najgorsze w kraju pod względem tzw. dostępności transportowej. Inwestycje drogowe rozpoczęte kilka lat temu w związku z przygotowaniami do  Euro 2012 szerokim łukiem ominęły Polskę Wschodnią, podobnie jak sama organizacja mistrzostw Europy. — Poza ukończoną niedawno autostradą A4 ta część kraju nie dysponuje infrastrukturą drogową o standardach europejskich. W ten sposób wschodnie regiony kraju zdają się kręcić na karuzeli błędnego koła. Ponieważ nie ma tu dostatecznie dobrych dróg, inwestorzy zagraniczni zdecydowanie stronią od lokowania tu swoich biznesów, uważając tego typu pomysły za ryzykowne i pozbawione głębszego sensu. Z drugiej strony państwo, nie dostrzegając parcia na wschód Polski kapitału zagranicznego, nie widzi specjalnego sensu w inwestowaniu miliardów złotych w infrastrukturę drogową tych województw, bo i po co? Poza tym skute cznie działa tu efekt „śnieżnej kuli”. Ponieważ gros inwestycji zagranicznych wybiera zachód, kolejni cudzoziemcy, planując inwestycje w Polsce, wybierają te same rejony jako jedyne pewne i sprawdzone miejsca do inwestowania swoich pieniędzy i prowadzenia interesów — uważa Jarosław Jędrzyński. Z kolei większość inwestycji we wschodnich regionach realizowanych jest przez niewielkich lokalnych deweloperów.

W Krakowie wzrosną podatki od nieruchomości

Od pierwszego stycznia przyszłego roku w Krakowie wzrosną podatki od nieruchomości i od środków transportu. Z tego tytułu do budżetu miasta ma wpłynąć w sumie o 26 mln zł więcej niż w 2012 r. Podatek od nieruchomości za mieszkania wzrośnie o 8 gr – z 62 gr. za m kw. powierzchni użytkowej do 70 gr. Przykładowo opłata za mieszkanie o powierzchni 70 m kw., wraz z udziałem w gruncie 20 m kw., wyniesie 57 zł rocznie (obecnie to 49,4 zł). Mieszkańcy zapłacą więcej o 7,6 zł w ciągu roku. W przypadku budynku przeznaczonego na prowadzenie działalności gospodarczej stawka podatku po 1 stycznia wyniesie 22,13 zł za metr kw. powierzchni użytkowej (było 20,62 zł). Utrzymane zostaną obniżone stawki podatku od gruntów i budynków związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej na obszarach, gdzie miasto chce przyciągnąć inwestorów, np. dla Branic i dla przedstawicieli branż chronionych i zanikających. W roku 2013 preferencje dotyczyć będą 48 branż. Po podwyżce podatku od nieruchomości, w 2013 r. gmina ma uzyskać z tego tytułu 421 mln zł (o ok. 25 mln zł więcej niż w 2012 r.).
Podatek od środków transportu, które płacą właściciele m.in. za busy, autobusy, ciężarówki, wzrośnie o ok. 7 proc. (stawki są określone dla każdego typu pojazdu, np. za ciężarówkę o dopuszczalnej masie całkowitej od 3,5 do 5,5 tony trzeba będzie zapłacić 588 zł rocznie). Ulgi będą przysługiwały właścicielom nowszych samochodów, które produkują mniej spalin.

Autostrada A4 zarabia najwięcej

Autostrada A4 – od granicy z Niemcami do Katowic – daje ponad 45 proc. wpływów (37 mln zł), jakie miesięcznie zasilają system viaToll – informuje „Dziennik Gazeta Prawna”. Jak wyliczył „DGP”, od lipca 2011 r., gdy uruchomiono e-myto, od właścicieli ciężarówek pobrano na A4 ok. 0,5 miliarda złotych. Drugie miejsce wśród najbardziej dochodowych tras zajęła droga krajowa nr 92, która – zarobiła ok. 121 milionów złotych. Dlaczego nie A2, zarządzana między innymi przez Autostradę Wielkopolską, którą kontroluje Jan Kulczyk? Po pierwsze dlatego, że elektroniczne opłaty pobierane są tylko na 103-kilometrowyn odcinku z Konina do Strykowa. Od Konina do granicy z Niemcami kierowcy tirów muszą płacić na bramkach Autostrady Wielkopolskiej, która pobiera ponad dwa razy wyższe opłaty niż GDDKiA. Kierowcy wolą więc skorzystać z o wiele tańszej DK92. Najbardziej dochodowa do momentu wprowadzenia systemu viaToll autostrada A2 znalazła się dopiero na czwartym miejscu z wynikiem około 105 milionów złotych. O ile wyższe byłyby wpływy, gdyby zamknąć dla ciężarówek? Co najmniej o kilkanaście milionów złotych. Trzecie miejsce zajęła krajowa „siódemka” – wpływy wyniosły ok. 116 milionów złotych. Za podium znalazły się między innymi, tak popularne trasy ekspresowe, jak S3, S1, S8. Jak podkreśla „DGP”, pieniędzy z e-myta będzie coraz więcej, bowiem w 2013 r. nastąpi ekspansja tego systemu. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad wprowadzić opłaty między innymi na gierkówce z Piotrkowa Trybunalskiego do Radziejowic, na A1 ze Strykowa do Kowala oraz na A2 z Łodzi do Warszawy.

Gazprom bankrutuje

W 2011 roku rosyjski gigant był najbardziej dochodowym przedsięwzięciem na świecie. Zdaniem szwedzkiego ekonomisty Andersa Aslunda, Gazprom w perspektywie kilku lat może okazać się bankrutem. Co za tym przemawia? Czy Putin popełnił błąd? Przez lata gazowy gigant był filarem gospodarki Federacji Rosyjskiej, stanowiąc prawdziwe państwo w państwie, pompując ogromne pieniądze do budżetu.  Przez wielu uważany był za zagrożenie, narzędzie wpływów ekonomicznych, a nawet politycznych.  Od kiedy na Kremlu pojawił się Władimir Putin, Gazprom jako narodowy lider, był zawsze na pierwszym miejscu. To jednak się zmieni. Takiego zdania jest  wybitny szwedzki naukowiec Anders Aslund, który uznawany jest za jeden z największych autorytetów w kwestiach transformacji w Europie Wschodniej i właśnie Rosji. „Jak Putin zmienia Rosję w jeden wielki Enron” tak przetłumaczyć można tytuł artykułu Aslunda, który ukazał się na łamach „The Moscow Times”.  – Choć brzmi to dziwnie, to jednak ostatnie decyzje dotyczące inwestycji, mogą doprowadzić Gazprom, najbardziej dochodowe przedsięwzięcie w roku 2011, na skraj bankructwa w przeciągu kilku najbliższych lat– czytamy w artykule szwedzkiego ekonomisty. W kwestii ostatnich decyzji inwestycyjnych rzeczywiście rodzi się wiele wątpliwości. Dla przykładu złośliwi mogą powiedzieć, że  rekordowo drogi Gazociąg Północy dostarcza Niemcom gaz po niższej cenie niż np. Polsce stary dobry Gazociąg Jamalski. Nie dość, że Rosjanie cały czas rozbudowują Nord Stream, pompując w to ogromne pieniądze, to jeszcze do tego dochodzi kwestia South Stream, czyli południowego gazociągu, który według wielu szacunków ma być jeszcze droższy niż północny odpowiednik. Aslund również zwraca uwagę na błędną, jego zdaniem, decyzję o zagospodarowaniu złoża w Czajadińsku. Rosjanie liczą w tym przypadku na eksport gazu do Chin. Tu pojawia się jednak problem, gdyż ze względu na rozpowszechnienie technologii wydobycia gazu łupkowego i rewolucję LNG, wspomniane przedsięwzięcie nigdy nie będzie opłacalne. Po co kupować drogi gaz z Rosji, skoro można sprowadzić tańszy gaz z amerykańskich łupków przez terminale LNG? To właśnie LNG i łupki w niedalekiej przyszłości mogą doprowadzić do powstania globalnego rynku gazu. Do tej pory było to niewyobrażalne, a o układach gospodarczych, czy nawet geopolitycznych decydowała mapa gazociągów. Na kwestię Gazpromu, trzeba spojrzeć szerzej. Przed paroma tygodniami Rosnieft, stał się posiadaczem większościowego udziału w innym ogromnym koncernie naftowym TNK – BP, stając się tym samym największym koncernem tego typu na świecie, wydając po drodze 55 mld dolarów i mocno się zadłużając. Zdaniem Aslunda ostatnie decyzje wokół polityki energetycznej Kremla, są najbardziej kosztownymi od czasów zamieszania z Jukosem w 2004 roku. Dlaczego zatem prezydent Putin zdecydował się tak radykalne i kosztowne decyzje?