Kolejne miliardy na Inwestycje Polskie

Jeśli pojawią się ciekawe projekty w ramach programu Inwestycje Polskie, BGK lub Polskie Inwestycje Rozwojowe mogą jeszcze w tym roku być dokapitalizowane kilkoma miliardami złotych, a środki będą pochodzić ze sprzedaży akcji spółek publicznych – poinformował minister skarbu Mikołaj Budzanowski.
„Jeśli pojawią się ciekawe projekty inwestycyjne, to jak najbardziej z naszej strony będzie gotowość do kontynuacji sprzedaży pakietów akcji spółek publicznych i zagwarantowania dokapitalizowania Banku Gospodarstwa Krajowego i Polskich Inwestycji Rozwojowych nawet jeszcze w tym roku na kolejne kilka miliardów złotych” – powiedział minister Budzanowski. „Liczę, że takie projekty rzeczywiście się pojawią, tego bym oczekiwał” – dodał. Pod koniec stycznia MSP i BGK sprzedały łącznie około 146,85 mln akcji PKO BP za ponad 5 mld zł. Wpływy ze sprzedaży akcji posiadanych przez BGK zasiliły program Inwestycje Polskie. Akcje sprzedawane wtedy przez resort skarbu stanowiły natomiast przychody z prywatyzacji, zaplanowane w tym roku na 5 mld zł. Wartość posiadanych przez Skarb Państwa akcji spółek giełdowych wynosi obecnie 100-105 mld zł, ale tylko część tych udziałów może zostać sprzedana i zasilić program Inwestycje Polskie. Według resortu skarbu do sprzedaży przewidziane są jedynie tzw. nadwyżki prywatyzacyjne. Przykładowo Skarb Państwa jest zobowiązany do zachowania 25 proc. akcji w Tauronie, PKO BP, czy PZU. W PGE Skarb Państwa musi mieć co najmniej 50 proc. plus jedną akcję. Jedynie pakiety powyżej tych progów mogą zostać sprzedane.
Program Inwestycje Polskie został zapowiedziany w październiku przez premiera Donalda Tuska podczas tzw. drugiego expose. Ma on na celu utrzymanie tempa wzrostu inwestycji i PKB oraz tworzenie miejsc pracy. Zgodnie z jego założeniami, MSP dokapitalizuje BGK kwotą do 10 mld zł, co pozwoli na zwiększenie akcji kredytowej i gwarancyjnej banku na potrzeby finansowania inwestycji infrastrukturalnych. BGK może zaangażować w dany projekt do 2 mld zł, a oferowane przez niego narzędzia obejmują kredyty i gwarancje. Uzupełnieniem finansowania dłużnego będzie spółka Polskie Inwestycje Rozwojowe ze środkami również do 10 mld zł. MSP zapowiada, że spółka będzie przygotowana do prowadzenia działalności operacyjnej na początku drugiego kwartału. W czwartek rada nadzorcza PIR powołała na stanowisko prezesa tej spółki Mariusza Grendowicza.
Inwestycje infrastrukturalne obejmą m.in. sektory energetyczny (dystrybucja i wytwarzanie), gazowy (sieć przesyłowa, wydobycie i magazyny), zagospodarowanie złóż węglowodorowych, w tym gazu łupkowego, portowy, morski, kolejowy, drogowy, przemysłowy i telekomunikacyjny, a także inwestycje samorządowe, np. komunikacja i utylizacja odpadów.

Kolejne biuro podróży ogłasza upadłość

Po piętnastu latach działalności upadło gdyńskie biuro podróży TRAMP. Firma ogłosiła niewypłacalność, poszkodowanych jest blisko trzysta dwadzieścia osób – podało Radio Gdańsk. Właściciel firmy, Piotr Szumilewicz, jako jedną z głównych przyczyn problemów firmy podaje zmienne kursy walut, które mają wpływ na wyniki rynku turystycznego. Firma odnotowywała straty od kilku sezonów, spadek sprzedaży osiągnął prawie pięćdziesiąt procent. Szef biura podróży podkreślał, że zależało mu na tym, by nie zostawiać turystów za granicą i to mu się udało. Wszyscy poszkodowani to osoby, które wyjazd dopiero miały w planach. Szczerze przepraszam wszystkich Państwa, biorę całą odpowiedzialność na siebie. Walczyłem do ostatniej chwil. Dzisiaj rano podjąłem jednak nieodwracalną decyzję o zakończeniu działalności operacyjnej biura – czytamy w komunikacie zamieszczonym na stronie internetowej. Gwarancja biura wynosi 502 117,97 zł. Procedura zgłaszania się poszkodowanych może trwać nawet do kwietnia przyszłego roku. Jeszcze nie wiadomo, czy kwota zabezpieczenia wystarczy na pokrycie wszystkich roszczeń.

Komunikat zamieszczony na stronie internetowej biura:

Szanowni Państwo,

Z wielką przykrością muszę poinformować, iż z dniem dzisiejszym, 07.03.2013 wszelka działalność operacyjna mojej firmy, Biuro Turystyczne Tramp zostaje zawieszona, a wszystkie imprezy turystyczne zaplanowane w terminach począwszy od dzisiaj zostają anulowane. Złożyłem właśnie wniosek o niewypłacalność do Marszałka Województwa Pomorskiego, który jako beneficjent gwarancji turystycznej nr 00.870.239 o łącznej wartości 502 117,97 złotych, udzielonej przez AXA Polska Towarzystwo Ubezpieczeń i Reasekuracji S.A., dotyczącej zwrotu wpłat wniesionych przez klientów, uruchomi przewidzianą w ustawie o turystyce procedurę. Przepraszam bardzo Państwa, iż zaplanowany przez Państwa, opłacony urlop, nie dojdzie do skutku. Przez 15 lat prowadziłem Biuro Turystyczne Tramp, starając się ze wszystkich sił zbudować profesjonalne biuro podróży, które będzie wychodziło naprzeciw potrzebom klientów. Choć otoczony przez świetny zespół ludzi, nie udało mi się niestety. Szczerze przepraszam wszystkich Państwa, biorę całą odpowiedzialność na siebie. Walczyłem do ostatniej chwil. Dzisiaj rano podjąłem jednak nieodwracalną decyzję o zakończeniu działalności operacyjnej biura.
Obecnie nie ma żadnych klientów przebywających na wyjazdach przez nas organizowanych. W związku z powyższym nie ma żadnych kosztów związanych z organizacją powrotów klientów do kraju i wszystkie pieniądze z gwarancji będą przekazane na zwrot wpłaconych zaliczek. Dochodzenie roszczeń w ramach posiadanej przez nas gwarancji turystycznej odbędzie się na zasadach określonych przez Marszałka Województwa Pomorskiego, a wypłacone przez AXA Towarzystwo Ubezpieczeń i Reasekuracji S.A po zakończeniu wszelkich procedur, które mogą trwać do kwietnia 2014.[…]
Wszystkie bilety dla klientów, którzy zdecydowali się na podróż lotniczą zostały wykupione i możecie z nich Państwo skorzystać, jednak my nie będziemy wstanie zapewnić Państwu transferu lotniskowego. Jeżeli ktokolwiek z Państwa pragnąłby wyjechać w rezerwowane wcześniej miejsce bez naszej obsługi i płacąc ponownie za pobyt bezpośrednio w hotelu podajemy dane kontaktowe każdego z ośrodków:

Kobieta – manager

Odsetek kobiet zajmujących stanowiska menedżerskie na świecie jest coraz wyższy. Najwięcej kobiet w zarządach przybywa w krajach rozwijających się. Zaskakujący jest fakt, że grupy krajów rozwiniętych pod tym względem znajdują się w tylnych szeregach. W Chinach liczba kobiet menedżerów wzrosła w minionym roku aż dwukrotnie. Zadziwiające jest również to, że elastyczny czasu pracy oferowany przez pracodawcę nie jest dla kobiet aż tak kuszący. Kobieta u władzy to również lepsza kondycja gospodarek. Najnowszy raport Grant Thornton, oparty o badanie International Business Report (IBR), pokazuje globalną przemianę pod względem liczby kobiet na szczycie świata biznesu i poszukuje odpowiedzi na pytanie jak tą wysoką dynamikę utrzymać. Paradoksalnie, za tak dynamicznym wzrostem, nie stoją wcale kraje rozwinięte, w których zaledwie co piąty menedżer to kobieta (21%). To w krajach rozwijających się płeć piękna w biznesie obecnie dużo częściej odgrywa kluczową rolę. W południowo-wschodniej Azji wskaźnik ten wynosi 32%, natomiast w krajach bałtyckich – aż 40%!
Kobiety stanowią 24% wyższej kadry menedżerskiej na świecie, to wzrost o 3 punkty procentowe w stosunku do ubiegłego roku. Chiny odnotowały najwyższy wzrost – obecnie ponad połowa (51%) stanowisk wyższych piastowanych jest przez kobiety, w porównaniu do 24% w roku poprzednim. Wzrósł również procentowy udział firm, którymi zarządzają kobiety z 9% do 14%. Kształcenie i zarządzanie talentami mogą współistnieć z elastycznym czasem pracy, który oferuje obecnie 67% badanych firm, po to by zwiększyć w ten sposób udział kobiet w zarządach. Ta metoda okazuje się jednak mało skuteczna. Elastyczny czas pracy, chociaż mile widziany, nie powoduje zwiększenia udziału kobiet w zarządach. 72% przedsiębiorstw w słabo wypadających pod względem ilości menedżerek krajach G7, zapewnia taką możliwość, u światowego lidera – Chin – jest to jedynie 27%, natomiast w gospodarkach BRIC – 40%.

Połączenie Banku Pocztowego z PKO BP ?

Ministerstwo Skarbu Państwa włącza się w rozmowy o ewentualnym połączeniu PKO BP i Banku Pocztowego. – Nie ma uzasadnienia biznesowego, ekonomicznego, by obie te instytucje działały osobno – twierdzi minister skarbu państwa Mikołaj Budzanowski. Na razie przeciwna przejęciu jest Poczta Polska, posiadacz większościowego pakietu akcji Banku Pocztowego, który odrzucił już dwie propozycje  PKO BP.  – Z punktu widzenia sektora bankowego lepiej jest, aby obie te instytucje ze sobą połączyć – przekonuje szef resortu skarbu.  W opozycji do planów ministra skarbu jest stanowisko zarządu Poczty Polskiej, w której posiadaniu jest Bank Pocztowy.  – Poczta Polska potrzebuje tej instytucji do swojej działalności, ale będziemy na ten temat dyskutować i będą prowadzone analizy, by podjąć ostateczną decyzję – dodaje Mikołaj Budzanowski.  Do PKO BP należy dziś ok. 25 proc. akcji Banku Pocztowego. Właścicielem pozostałych ok. 75 procent jest Poczta Polska. O możliwym połączeniu obu banków mówi sie od ubiegłego roku, kiedy PKO BP zadeklarował chęć kupienia Banku Pocztowego za 240 mln zł. W grudniu 2012 r. Poczta Polska ofertę odrzuciła. Jednocześnie nie wykluczyła możliwej współpracy z największym, polskim bankiem, przy zachowaniu obecnej struktury akcjonariatu. W lutym PKO BP złożył nową ofertę w sprawie dokapitalizowania Banku Pocztowego kwotą 380 mln zł, z czego 290 mln zł miał wyłożyć PKO BP, a Poczta miałaby zainwestować 90 mln zł. Propozycja PKO BP zakładała również zwołanie walnego zgromadzenia akcjonariuszy, decyzji o emisji akcji i większego wpływu na proces podejmowania decyzji w Banku Pocztowym. Jednak i ta oferta została odrzucona.
Sama Poczta Polska kilka dni temu złozyla z kolei propozycję przejęcia 25 proc. akcji należących do PKO BP. Zarząd Poczty gotowy jest dokapitalizować posiadany przez siebie bank, by poszerzyć możliwości jego działania na rynku bankowym. Bank Pocztowy jest jedną z najszybciej rozwijających się instytucji w Polsce, jednak jego rezerwy kapitałowe są ograniczone i dlatego potrzebuje dokapitalizowania..

Serbia nie ma prawa do nieruchomości

Republika Serbii nie mogła otrzymać zezwolenia na zasiedzenie nieruchomości w Warszawie, w al. Ujazdowskich 23, gdzie znajdowała się jej ambasada – orzekł NSA. Sąd uznał, że odmowna decyzja ministra spraw wewnętrznych była słuszna.
Użytkownikami wieczystymi tej nieruchomości były przed wojną osoby prywatne, ale prawo to zostało im odebrane dekretem warszawskim. Następnie Skarb Państwa przekazał nieruchomość w zarząd Republiki Jugosławii, której następcą prawnym jest obecnie Serbia. Zarząd ten wygasł w latach 60., ale nieruchomość była nadal zajmowana. Ostatecznie spadkobiercy pierwotnych właścicieli podważyli decyzje dekretu warszawskiego i odzyskali w sądach powszechnych obu instancji prawa do nieruchomości. Serbia wydała tę nieruchomość spadkobiercom w 2010 r. i przeniosła ambasadę w inne miejsce. Niezależnie od tego jednak, jeszcze przed opuszczeniem budynku, wystąpiła do sądu o stwierdzenie zasiedzenia nieruchomości i równolegle do ówczesnego ministra spraw wewnętrznych i administracji o wydanie zezwolenia na nabycie nieruchomości poprzez zasiedzenie. Takie zezwolenie jest konieczne, zgodnie z wciąż obowiązującą ustawą z 1920 r. o nabywaniu nieruchomości przez cudzoziemców. Serbia była przekonana, że ustawa ta jej nie dotyczy, ale na wszelki wypadek wolała, by potwierdził to minister i dlatego złożyła wniosek. Serbia twierdziła, że ustawa jej nie dotyczy, bo nie jest ona cudzoziemcem, a sama ustawa nie odnosi się do zasiedzeń. Minister odmówił zezwolenia, bo uznał, że zgoda na zasiedzenie byłaby sprzeczna z ochroną słusznego interesu obywateli i porządkiem prawnym, skoro byli użytkownicy wieczyści odzyskali prawo do tej nieruchomości.

Polskie firmy czują się zagrożone

W ocenie polskich firm, w ciągu ostatnich 3 miesięcy poziom bezpieczeństwa prowadzenia działalności gospodarczej, wyrażany wskaźnikiem BIG, spadł o 3,14 pkt i obecnie wynosi 5,42 pkt. Jest to nieznacznie wyższy poziom niż 12 miesięcy temu, wynika z 21. edycji raportu BIG InfoMonitora. Według raportu, 83% ankietowanych firm uważa, że nieterminowe płatności stanowią przeszkodę w prowadzeniu działalności gospodarczej, zaś 64% ankietowanych firm pozytywnie ocenia zdolność kontrahentów do regulowania bieżących zobowiązań, natomiast 27% ankietowanych firm ocenia, że suma przeterminowanych należności z jakimi zalegają na ich rzecz kontrahenci przekracza 100 tys. zł „Na obecny poziom wartości wskaźnika wpływ ma pogorszenie opinii firm w prawie wszystkich badanych branżach. Wyjątkiem jest branża turystyczna, w której wskaźnik wzrósł o prawie 2,69 punkty. Odnotowany spadek, który nastąpił w ciągu ostatnich trzech miesięcy, można interpretować dwojako. Z jednej strony, może być to typowe dla początku roku wahnięcie nastrojów wśród respondentów, notowane już we wcześniejszych latach. Z drugiej zaś strony, może być to sygnał o coraz bardziej odczuwalnych skutkach spowolnienia gospodarczego. Aczkolwiek szczegółowe kategorie badania pokazują, że pojawiają się podstawy do optymizmu” – podano w raporcie.
Wskaźnik BIG może przyjmować wartości z zakresu od -100 do 100. Wzrost jego wartości oznacza poprawę oceny bezpieczeństwa działalności gospodarczej, natomiast spadek – pogorszenie sytuacji.

Walka deweloperów o klienta

W związku z zakończeniem programu „Rodzina na Swoim” oraz przesunięciem terminu wejścia w życie programu „Mieszkanie dla Młodych” część klientów wstrzymuje się z zakupem mieszkania. Deweloperzy muszą się ponadto zmierzyć z ochłodzeniem na rynku kredytów hipotecznych dla klientów indywidualnych oraz z koniecznością bieżącej spłaty już zaciągniętych kredytów. Nie dziwi więc fakt, że deweloperzy walczą o każdego klienta, stosując coraz ciekawszą paletę zachęt, bonusów i rabatów, które mają przekonać nabywcę, że akurat ich inwestycja jest warta uwagi. Czego konkretnie możemy się spodziewać? Obserwując mniejszą niż jeszcze kilkanaście miesięcy temu skłonność banków do kredytowania zakupu nieruchomości, kilku deweloperów przygotowało swój autorski program finansowania zakupu mieszkań. Firmy deweloperskie niejako starają się wchodzić w rolę banku – udzielają pożyczek, którymi klienci mogą sfinansować zakup nieruchomości znajdujących się w ich ofercie. Na rynku można się również spotkać z ofertami, w ramach których klient może wypróbować mieszkanie przed jego ewentualnym zakupem. Możliwość zamieszkania w lokalu ma przekonać potencjalnego nabywcę, że właśnie ta nieruchomość spełnia jego oczekiwania. Rozliczni deweloperzy przygotowali także własne, autorskie programy różnego rodzaju dopłat, które wzorem Rodziny na Swoim, mają przez określony czas wspierać klientów w spłacie rat zaciągniętego kredytu hipotecznego. Dopłaty jakie w ramach takich programów wypłacają deweloperzy to zazwyczaj substytut rabatu, jaki klient może uzyskać u konkurencyjnych firm deweloperskich. Inwestorzy rynku pierwotnego nie zapominają również o już sprawdzonych sposobach na ostateczne przekonanie klienta do skorzystania z ich oferty mieszkaniowej. Wśród takich zachęt wyróżnić można: miejsce postojowe/parkingowe gratis do mieszkania, sfinansowanie przez dewelopera zakupu urządzeń AGD lub ufundowanie klientowi nabycia mebli do zabudowy kuchni. Trzeba także wspomnieć o różnego rodzaju akcjach promocyjnych np. targowych (dostępnych tylko podczas trwania targów mieszkaniowych w danym mieście) czy też specjalnych ofertach dedykowanych dla pierwszych lub ostatnich klientów, którzy zdecydują się na zakup nieruchomości w ramach danej inwestycji. Warto także odnotować przybierający na sile trend, który ma na celu zapewnienie przez dewelopera jak największej, ilościowo i wartościowo, liczby rabatów dla klientów u podmiotów zewnętrznych. Chodzi o to, by klient danego dewelopera poprzez kupienie mieszkania zyskiwał całą gamę korzyści rabatowych u partnerów, z którymi porozumiała się firma. W tym obszarze ważnym graczem jest jeden z ogólnopolskich programów rabatowych, do którego przystępuje coraz więcej firm deweloperskich, zyskując w ten sposób dostęp do zniżek dla swoich klientów.

Na jakich zasadach wspólne rozliczenie z małżonkiem

Z możliwości wspólnego rozliczenia można skorzystać składając zeznanie tradycyjnie bądź przez internet. Muszą być jednak spełnione odpowiednie warunki.
Po pierwsze musimy być w związku małżeńskim przez cały rok podatkowy. Oznacza to, że wspólny PIT za rok 2012 złożą tylko małżonkowie, którzy pobrali się jeszcze w roku 2011. Ze wspólnego rozliczenia nie skorzystają zatem np. małżonkowie, którzy zawarli ślub np. 3 stycznia zeszłego roku – nawet, jeśli wcześniej byli w związku nieformalnym i mieszkali razem.
Kolejnym warunkiem jest wspólność majątkowa. Omawiany sposób rozliczenia będzie możliwy jedynie wtedy, gdy istniała między małżonkami przez cały 2012 rok. Powstaje ona automatycznie w chwili zawarcia małżeństwa chyba, że przed wstąpieniem w związek małżeński wyłączono ją zawierając specjalną umowę majątkową. Wspólny PIT za rok 2012 będzie niemożliwy, gdy w trakcie roku podatkowego małżeństwo postanowiło się rozwieść lub zdecydowało się na rozdzielność majątkową.
Jeszcze kilka lat temu takie wspólne rozliczenie wiązało się z dodatkowym oświadczeniem, które trzeba było złożyć w urzędzie. Rodziło to wiele problemów. Zwłaszcza przy składaniu e-deklaracji. Jeśli małżonkowie chcieli wysłać wspólny PIT przez internet, to i tak musieli dostarczyć urzędnikom osobiście lub listem poleconym oświadczenie UPL-1.
Od dwóch lat jest prościej. Od tego czasu przy wspólnym rozliczeniu on-line jako dane uwierzytelniające (czyli jako informacje podpisujące deklarację) podajemy informacje dotyczące jednego z małżonków. Nie ma innych dodatkowych formalności.
Chcąc rozliczyć podatek wspólnie – zarówno przez internet, jak i tradycyjnie – trzeba jedynie zaznaczyć odpowiednią rubrykę w formularzu. Nazywa się ona Wybór sposobu opodatkowania. Zaznaczamy w niej kwadrat numer 3 (wspólnie z małżonkiem zgodnie z wnioskiem o którym mowa w art.6 ust 2 ustawy o PIT).
Musimy pamiętać, że nie można złożyć wspólnego rozliczenia z małżonkiem, który prowadzi działalność gospodarczą opodatkowaną podatkiem liniowym, kartą podatkową, ryczałtem ewidencjonowanym lub podlega podatkowi tonażowemu. Nie ma przy tym znaczenia czy firma małżonka przynosi dochody, czy też nie. Wspólne rozliczenie jest niemożliwe również wtedy, gdy małżonek zgłosił zawieszenie działalności. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by złożyć wspólny PIT za rok 2012 z małżonkiem, gdy działalność gospodarcza opodatkowana jest na zasadach ogólnych.

Kiedy opłaca się rozliczać wspólnie? Przede wszystkim w sytuacji, gdy jedna osoba zarabia na całą rodzinę, a druga nie zarabia i zajmuje się domem. Będzie to opłacalne również wtedy, gdy istnieje duża rozbieżność między dochodami małżonków. Przy wspólnym rozliczeniu podatek obliczany jest w podwójnej wysokości, ale od połowy łącznych dochodów małżonków.

Bank publikuje wyniki, natychmiastowy spadek ceny

Alior Bank w 2012 roku zakończył rok z zyskiem netto przypadającym akcjonariuszom jednostki dominującej na poziomie ponad 174 milionów złotych. W ujęciu kwartalnym, bank stracił niemal 50 milionów złotych.  Publikacja wyników sprawiła, że kurs spółki spada w stosunku do wczorajszego zamknięcia o około cztery procent. Zgodnie z oczekiwaniami, zarząd Alior Banku będzie rekomendował przeznaczenie całego wypracowanego zysku na podwyższenie funduszy własnych banku. Wartość kredytów udzielonych klientom przez Alior Bank sięgnęła na koniec 2012 r. 14,5 mld zł, a wartość zgromadzonych depozytów 17,5 mld zł. To odpowiednio 43 proc. i 29 proc. więcej niż na koniec 2011 r. Współczynnik kredytów do depozytów wyniósł 83 proc., wynika z komunikatu banku. Słabe wyniki banku – mimo że niższe od prognoz – nie są wielkim zaskoczeniem. To jednak wynik kiepskich prognoz dla sektora bankowego w tym roku. Komisja Nadzoru Finansowego szacuje, że zyski sektora bankowego mogą w tym roku wynieść 13,5 miliarda złotych, czyli o 1,5 miliarda złotych mniej od prognoz na ten rok i aż o 2 miliardy złotych mniej w porównaniu do rekordowego roku 2011. Dodatkowo wśród czynników zewnętrznych, które będą negatywnie wpływać na kondycję banków, można również wskazać na cykl obniżek stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej, który będzie miał wpływ na spadek oprocentowania kredytów. Oczekujemy w bieżącym roku 7,7 proc. spadku zysków rok do roku polskich banków (lub 3,7 proc. po wyłączeniu opłaty bankowej i niższej opłaty interchange), jednocześnie zakładamy ich poprawę o 9,9 proc. i 10,6 proc. w ujęciu rocznym odpowiednio w 2014 i 2015 roku w ślad za wzrostem PKB do ponad 3,0 proc. w 2014 i 2015 z 1,2 proc. w bieżącym roku – czytamy w analizie sektorowej KBC Securities z pierwszej połowy lutego.

Opcje binarne inwestycja, która się opłaca ?

Opcje binarne, zwane również cyfrowymi, to jedne z najbardziej popularnych opcji egzotycznych. Jest to stosunkowo nowe narzędzie inwestycyjne, w którym przedsiębiorca może zainwestować w określony aktyw przewidując zmianę jego wartości i otrzymując premię w zależności od tego, czy zmiana wartości aktywu została przewidziana prawidłowo czy nie. Dzięki zerojedynkowej funkcji wypłaty binary options cechują się z góry ustaloną wysokością dochodu lub straty. Wyrażenie „opcje binarne” można tłumaczyć, jako „dwie opcje”, co oznacza, że w każdym momencie życia opcji, przedsiębiorca ma dwa warianty wyboru – wzrost bądź spadek. Opcje binarne są również nazywane „wszystko albo nic” ze względu na charakter wypłaty – inwestycja albo się powiedzie i inwestor otrzyma swoją premię albo zakończy się niepowodzeniem i klient nie otrzyma żadnego zysku. Inwestor musi odpowiedzieć sobie na pytanie czy ceny za waluty, towary, indeksy lub akcje w określonym czasie będą rosły czy malały. Następnie czeka na zakończenie danej opcji i jeśli jego przewidywania się sprawdziły może liczyć na wypłatę w postaci ustalonej z góry ilości gotówki. Opcje europejskie mogą zostać zrealizowane tylko w określonym terminie (tzw. terminie wygaśnięcia opcji), opcje amerykańskie zrealizować można w dowolnym czasie przed upływem terminu wygaśnięcia. Opcje binarne to stosunkowo nowa możliwość zarabiania w Internecie. Zrozumienie procesu inwestowania zwiększa komfort oraz szanse na duże zarobki Dzięki prostym zasadom można powiedzieć, że binary options mają same zalety. Zaliczyć do nich można: atrakcyjność, dostępność, elastyczność, kontrolowane ryzyko, możliwość zabezpieczenia, prostotę, punktualność oraz rentowność.

Kredyt hipoteczny ze stałym oprocentowaniem

Przybywa ofert kredytów mieszkaniowych o stałej stopie procentowej. Proponuje je już co czwarty bank, bierze jednak najwyżej co 15-20 klient. Do banków, które już od pewnego czasu proponują kredyty ze stałym oprocentowaniem (BZ WBK, DB PBC, Getin Noble Bank i PKO BP) w ostatnich dniach dołączyła BGŻ. Kredyt ze stałą ratą, choć nie ze stałym oprocentowaniem można również dostać od kilku miesięcy w Nordei. Niewykluczone, że takich ofert będzie więcej, bo niektóre z banków również rozważają ich wprowadzenie. W Europie Zachodniej, ale również u naszych czeskich sąsiadów czy też w Stanach Zjednoczonych jest to standard. W Polsce na razie nisza. Jak informują banki, w których oferowany jest kredyt mieszkaniowy ze stałym oprocentowaniem zainteresowanie jest sporadyczne i sięga najwyżej 5-6 proc. klientów. Popytowi nie sprzyja powszechne przekonanie, że stopy procentowe będą spadać. Szybko zbliżamy się jednak do najniższego poziomu stóp procentowych w historii. Jeśli jutro Rada Polityki Pieniężnej zetnie je o 0,25 p.p., podstawowa stopa procentowa spadnie do 3,5 p.p. – rekordowo niskiego pułapu, z którym mieliśmy do czynienia od połowy 2009 r. do stycznia 2011 r. Jeśli więc jest szansa, może warto się zastanowić czy nie zapewnić sobie na kilka lat stosunkowo niskiego jak na polskie warunki oprocentowania? Obecnie proponowane przez banki pięcioletnie stawki stałego oprocentowania dla kredytów mieszkaniowych wahają się od min. 5,25 proc. w DB PBC, przez 5,55 proc. w BGŻ, 7,60 proc. w BZ WBK do 8,4 proc. w Getin Noble Banku. (Wzięliśmy pod uwagę 90 LtV). Tymczasem kredyt ze zmiennym oprocentowaniem przy obowiązującej obecnie na rynku średniej marży 1,7 p.p. oraz stawce WIBOR 3M 3,72 proc., to 5,42 proc. Jeszcze inaczej próbę zapewnienia przewidywalności wysokości raty podjęła Nordea. Klient zaciąga tu zwykły kredyt ze zmiennym oprocentowaniem i gwarantuje sobie stałą ratę z dnia uruchomienia kredytu, która przy obecnym poziomie WIBOR może być całkiem atrakcyjna. Klient nie ma jednak pewności po ilu latach zakończy spłatę. Jeśli w trakcie obsługi kredytu WIBOR będzie spadał, to okres się skraca, jeśli WIBOR będzie wzrastał, okres się wydłuża. Na wypadek gdyby kredyt trzeba było wydłużyć, bank skraca o 10 lat maksymalny okres kredytowania na jaki może pozwolić sobie klient. No i tu może się dla części zainteresowanych pojawić minus rozwiązania. Krótszy okres kredytowania musi się na wstępie przełożyć na wyższą ratę niż gdyby kredyt był liczony o dekadę dłużej.

Na które mieszkania jest popyt

Choć wynagrodzenia ekip budowlanych prawie się nie zmieniły od 2009 roku, to popularność mieszkań wymagających remontu lub odświeżenia w tym czasie prawie się podwoiła. Powodem było poszukiwanie przez nabywców coraz tańszych mieszkań. Prawie co drugie mieszkanie używane sprzedawane dziś na 10 największych rynkach wymaga odświeżenia lub remontu. Cztery lata temu udział takich nieruchomości był prawie dwukrotnie niższy. W tym samym czasie zmalał udział lokali wykończonych w najwyższym standardzie i tych, które nadawały się od razu do wejścia.
Wciąż jednak najchętniej nabywcy wybierają lokale w stanie do wejścia, a więc takie, które nie wymagają żadnych lub prawie żadnych nakładów finansowych. Wystarczy wnieść meble i już można się cieszyć własnymi czterema kątami. Niepełne dane o transakcjach zawieranych w bieżącym kwartale sugerują, że tego typu nieruchomości odpowiadają za 44,4 procent ogólnej liczby umów. Powodem popularności jest łatwość tego rozwiązania. Remont mieszkania nawet z wykorzystaniem usług projektanta i ekipy wykończeniowej może trwać 2 – 3 miesiące nie wspominając o czasie potrzebnym na wykończenie lokalu własnym sumptem. Do tego koszt przeprowadzenia gruntownego remontu dwupokojowego lokum o powierzchni 50 m kw. można szacować na minimum 30 – 40 tys. zł. Same materiały stanowią przynajmniej połowę tego kosztu. Kupując lokal nadający się do zamieszkania oszczędza się więc czas i pieniądze, które trzeba by przeznaczyć na remont.
Należy jednak zauważyć, że na przestrzeni ostatnich lat udział w rynku wtórnym takich lokali spada. W 2009 roku (w III kw.) było ich rekordowo dużo, bo mieszkania w stanie do wejścia odpowiadały za prawie dwie na trzy transakcje. Wyraźny spadek ich popularności rozpoczął się w III kw. 2011 roku i trwa do dziś.
Wcześniej można było zauważyć natomiast początek rosnącej popularności mieszkań wymagających remontu lub odświeżenia. Wtedy ich popularność oscylowała w okolicach 10 proc. ogólnej liczby zawieranych transakcji, a obecnie ponad 22 procent sprzedawanych lokali. Do tego ponad 24 proc. kupowanych mieszkań wymagają odświeżenia.

Zarobki lekarzy w Polsce

To już nie te czasy, gdy lekarze mieli prawo narzekać na kiepskie pensje. Wyraźnie im się polepszyło. Zarobki najlepszych specjalistów kształtują się w granicach 30 tysięcy złotych miesięcznie. Ale najlepiej wynagradzany lekarz w Polsce zarabia aż… 1,5 miliona złotych rocznie! Oznacza to, że co miesiąc na jego konto wpływa 125 tysięcy złotych. To oficjalne dane z Ministerstwa Zdrowia.
Medycy, w pierwszych latach swojej zawodowej kariery pracują na etatach w państwowych przychodniach. Zazwyczaj mogą tam zarobić maksymalnie kilka tysięcy złotych. To już dobra pensja. Ale to początek! Dzięki temu, że pracują w publicznej służbie zdrowia, medycy zyskują doświadczenie, dobrą opinię i możliwości rozwoju. Kiedy już wyrobią sobie nazwisko i opinię w środowisku, otwierają prywatne praktyki i jednocześnie pracują na państwowym i prywatnym wikcie. Wtedy robią prawdziwe pieniądze. Czasem narzekając na nadmiar pracy i obowiązków – jakby ktoś ich zmuszał do pracy na kilku etatach. Do tego, dzięki silnej organizacji w postaci samorządów lekarskich i związków zawodowych, są w stanie wywalczyć sobie nawet 20-procentowe podwyżki wynagrodzeń w ciągu roku. Za takie wynagrodzenie powinni dbać o pacjentów, ale niestety nie zawsze to robią.

Zarobki lekarzy
Szef kliniki chorób zakaźnych i hematologii› 43 tys. zł
Reumatolog› 18 tys. zł
Ortopeda› 16 tys. zł
Kardiolog› 14 tys. zł
Radiolog› 12 tys. zł
Ordynator› 10 tys. zł
Anestezjolog› 9 tys. zł

Chirurg w trakcie specjalizacji›8 tys. zł
Lekarz z drugim stopniem specjalizacji średnio›7,2 tys. zł
Lekarz z pierwszym stopniem specjalizacji średnio›6,6 tys. zł
Stażysta w szpitalu 2,2 tys. zł

To koniec sieci delikatesów

Znana sieć delikatesów nie znalazła inwestora. Banki nie zgodziły się na propozycje szefów firmy. Zarząd wystąpił do sądu o zmianę rodzaju upadłości z układowej na likwidacyjną. Sąd Rejonowy w Gdańsku wydał wczoraj postanowienie o zmianie trybu upadłości Bomi z układowej na likwidacyjną. Inwestorzy natychmiast zareagowali na decyzję. Notowania akcji spółki spadły o dwie trzecie i na koniec dnia wyniosły 6 groszy. Zmiana trybu upadłości nastąpiła na wniosek zarządu i była konsekwencją niepozyskania inwestora, który zapewniłby dalszy rozwój spółki. Poszukiwania inwestora ruszyły po styczniowym nadzwyczajnym walnym zgromadzeniu, podczas którego uchwalono podwyższenie kapitału spółki. Miało to nastąpić przez nową emisję 40 mln akcji o cenie emisyjnej 25 gr. To oznacza, że nowy inwestor dałby zastrzyk w wysokości 10 mln zł. Byli oferenci, ale nie następowała wpłata gotówki. A ponieważ minął czas, w którym zakładaliśmy pozyskanie inwestora, zdecydowaliśmy się ogłosić upadłość likwidacyjną. W tej chwili spółka ma 230 mln zł zobowiązań. Głównymi wierzycielami są banki PKO BP, Pekao SA i BRE Bank. Bomi jest im winne ok. 140 mln zł. Z informacji DGP wynika, że banki nie były specjalnie zainteresowane zawarciem układu na proponowanych przez zarząd spółki zasadach, co również mogło się przyczynić do zmiany trybu upadłości przez Bomi. Pozostałymi wierzycielami handlowej spółki są dostawcy, których jest w sumie 1,5 tys. W pierwszych trzech kwartałach 2012 r. Bomi miało 625 mln zł przychodów i stratę netto na poziomie 809,3 mln zł. W tym samym okresie 2011 r. przychody spółki sięgały miliarda złotych, a strata netto 6 mln zł.

LOT ma zachować tożsamość

Gdyby doszło do prywatyzacji LOT-u, to firma powinna zachować tożsamość narodową, czyli utrzymać rozpoznawalne logo i siedzibę w Polsce – powiedział w środę minister skarbu Mikołaj Budzanowski. Dodał, że resort będzie szukać inwestora, który spełni te warunki. – W większości państw europejskich tzw. narodowi przewoźnicy, np. Air France czy Lufthansa przeszli kiedyś ścieżkę prywatyzacyjną i dalej są to spółki, które mają zachowane swoje logo, mają swoje siedziby w głównych miastach poszczególnych krajów i gwarantują rozwój tzw. hubów regionalnych w stolicach tych państw- powiedział minister skarbu. Według Budzanowskiego podobny proces prywatyzacyjny powinien przejść polski narodowy przewoźnik. „Z zachowaniem tożsamości LOT-u jakim jest logo, bardzo dobrze rozpoznawalnym od lat 20., zachowaniem hubu – centrum lotniczego na lotnisku Chopina w Warszawie i z zachowaniem siedziby spółki w Warszawie” – wyjaśnił minister. Rząd chce możliwie szybko sprzedać Polskie Linie Lotnicze LOT, ale na razie nie ma nikogo, kto byłby zainteresowany ich kupnem. Największe europejskie koncerny lotnicze nie planują przejęcia polskiego przewoźnika. Powód jest prosty – cała branża przeżywa kryzys i wszyscy chcą się skupić na reperowaniu własnych finansów. Dodał, że „podobne procesy zakończyły się sukcesem w Zachodniej Europie”. – To bezpieczna prywatyzacja z zachowaniem tożsamości narodowej. Taka prywatyzacja jest możliwa w przypadku LOT-u i takiego inwestora będziemy poszukiwać. Polskie Linie Lotnicze LOT znajdują się w trudnej sytuacji finansowej. Z wyliczeń spółki przed audytem, które przekazał resort skarbu, wynika, że za ubiegły rok miała ona stratę w wysokości 157,1 mln zł netto, a na działalności podstawowej strata wyniosła 115,1 mln zł. Dodatkowo spółka ponosi koszty z powodu uziemienia dreamlinerów, które sięgają już kilkunastu mln zł. Za 2011 rok spółka miała stratę w wysokości 145,7 mln zł. Pod koniec grudnia 2012 r. PLL LOT otrzymały 400 mln zł na ratowanie spółki. Pieniądze te – jak tłumaczył resort skarbu – spółka przeznaczyła na spłatę przeterminowanych zobowiązań (318 mln zł) i pokrycie strat operacyjnych. Do końca stycznia firma wydała już 331,8 mln zł. W ramach zwolnień grupowych oraz programu dobrowolnych odejść w pierwszym etapie planu restrukturyzacji pracę zakończy w spółce w marcu 360 osób.

Wyprzedaż hiszpańskich nieruchomości

W obliczu spadku popytu ze strony obywateli krajów zachodniej Europy hiszpańskie apartamenty wakacyjne oferowane są bardziej egzotycznym inwestorom przyzwyczajonych do mniej łaskawego klimatu. Rynek nieruchomości wakacyjnych w Hiszpanii przeszedł prawdziwą terapię szokową w ostatnim dziesięcioleciu. Początkowy boom przejawiający się w gorączce cenowej oraz lawinowo rosnącej skali działań inwestycyjnych przerodził się w dramatyczne załamanie popytu i rekordową liczbę pustostanów. W konsekwencji rozpoczęły się szalone przeceny i dramatyczne poszukiwanie nabywców. W ramach promocji przy zakupie domu wakacyjnego można było nawet otrzymać gratis małe mieszkanie. Według oficjalnych statystyk państwowych w ciągu pięciu lat ceny nieruchomości wakacyjnych spadły o co najmniej 23,6 proc. w zależności od regionu, jednak zdaniem przedstawicieli branży faktyczne spadki były większe i przekraczały 30-35 proc.
Dla wytrawnego inwestora nie może być lepszej sytuacji na znalezienie nieruchomościowej okazji. Przez lata większość inwestorów stanowili obywatele najbogatszych krajów Europy Zachodniej tj. Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii. Obecnie w obliczu spadku zainteresowania z tych krajów, oferta kierowana jest w bardziej odległym kierunku. Hiszpańscy pośrednicy w obrocie nieruchomości starają się rozszerzyć grono potencjalnych zainteresowanych zakupem apartamentów wakacyjnych. Na ich celowniku znaleźli się przede wszystkim obywatele krajów o mniej przyjaznych warunkach klimatycznych, tj. bogate społeczeństwa Skandynawskie oraz elita finansowa Rosji i Chin. Popularyzacja hiszpańskiego rynku nieruchomości już przynosi pierwsze efekty. W sezonie wakacyjnym 2012 r. sprzedaż apartamentów wakacyjnych obywatelom państw Skandynawskich wzrosła o 150 proc. w stosunku do analogicznego okresu wcześniejszego roku.

Polska liderem w koszcie poboru podatków

Koszty ściągalności podatków w Polsce, bardzo wysokie w porównaniu z innymi państwami, wynikają nie tylko z drogiej administracji skarbowej. Także z tego, że nasze firmy ponoszą realne wydatki związane z wypełnianiem obowiązków wobec fiskusa. Na podstawie danych Wewnątrzeuropejskiej Organizacji Administracji Podatkowych można stwierdzić, że odsetek wydatków na administrację skarbową w Polsce w 2010 r. wyniósł 1,4 proc. W Norwegii koszty te stanowią zaledwie 0,55 proc. wpływów z podatków, w Finlandii – 0,68 proc., a w Austrii – 0,82 proc. Spośród badanych dziewięciu państw gorzej od Polski wypadły tylko: Bułgaria – 1,41 proc. – oraz Portugalia – 1,91 proc. Raport na temat kosztów ściągalności podatków na podstawie najnowszych danych opracowała właśnie grupa doradcza ECDDP. Nasza sytuacja na tle innych krajów Europy, biorąc pod uwagę lata 2002–2011, wygląda źle. Po pierwsze, efektywność egzekucji zaległych podatków w Polsce znacznie zmalała w ostatnich latach. Po drugie, polski przedsiębiorca musi poświęcić aż 286 godzin w roku na załatwianie swoich spraw podatkowych oraz ponieść spore koszty związane ze spełnieniem obowiązków. Po trzecie, koszty administracji skarbowej, wyrażone jako procent wpływów budżetowych, są na tle innych państw wysokie. Po czwarte, nadmiar przepisów regulujących prawo podatkowe obciąża zarówno administrację skarbową, jak i podatników. I wreszcie po piąte, nieefektywność polskiej administracji skarbowej nie wynika ze zbyt dużej liczby zatrudnionych urzędników, lecz z nieodpowiedniego podziału zadań.  Pojęcie „kosztów ściągalności podatków” należy odnosić nie tylko do realnych kosztów administracji, lecz także do wydatków ponoszonych przez podatników, którzy muszą dopełnić wielu uciążliwych obowiązków wynikających z konieczności poprawnego obliczenia oraz wpłacenia należnych państwu danin – uzasadniają specjaliści z ECDDP. Przyjęta przez ECDDP metoda badania opiera się na kosztach administracyjnych, jakie ponosi państwo w celu pobrania należnych mu podatków.

Jak zachęcić klienta do nieruchomości

Coraz więcej mieszkań gotowych do użytku i spadające ceny — to sytuacja niemal idealna dla kupujących. Dla deweloperów przeciwnie. W ubiegłym roku deweloperzy rozpoczęli sprzedaż ponad 35 tys. mieszkań. Mimo że oferta na rynkach pierwotnych w sześciu największych miastach zmniejszyła się pod koniec roku do 54 tys. lokali, to wciąż rekordowy wynik. Choć niektórzy inwestorzy niechętnie to przyznają, walka o klienta trwa w najlepsze. Niczym szczególnym są nie tylko gratisy do mieszkań, ale również programy dopłat mające zastąpić brak tych rządowych i negocjacje cenowe, przy których nawet niezbyt wytrawny negocjator jest w stanie uzyskać od kilkuset do 1 tys. złotych obniżki na każdym metrze kwadratowym. Miejsce garażowe i komórka lokatorska gratis, wykończenie mieszkania w cenie, spłata odsetek od kredytu przez kilka lat, zwolnienie z płacenia czynszu, wycieczki zagraniczne, samochody i wreszcie obniżka ceny nieruchomości —wśród specjalnych ofert deweloperów łatwo się pogubić. Zanim jednak klient zdecyduje się skorzystać z promocji, warto dokładnie wszystko przeanalizować, by pozornie świetna okazja nie okazała się tylko chwytem marketingowym. Bez bardzo dokładnych obliczeń niestety się nie obejdzie. Jeśli nabywca ma do wyboru trzy, z jego punktu widzenia równie atrakcyjne oferty, w których jeden deweloper jest skłonny udzielić 5-procentowego rabatu, drugi może płacić za klienta odsetki od kredytu przez dwa lata, a trzeci oferuje komórkę lokatorską i bon na wykończenie kuchni, powinien obliczyć faktyczne korzyści płynące z tych rozwiązań. Dopiero wszystkie oferty przeliczone na złotówki warto porównać i wybrać najkorzystniejszą. Wielu kupujących już na początku poszukiwań odrzuca bonusy rzeczowe i bierze pod uwagę tylko możliwość wynegocjowania niższej ceny.  Duża obniżka ceny metra jest bez wątpienia atrakcyjna, ale trzeba sprawdzić czy nie wynika z tego, że deweloper zawyża ceny ofertowe. Podobnie może być z wykończeniem mieszkania przez dewelopera — cena tego rozwiązania może być wyższa niż rynkowa, ale nie musi. Z naszych badań wynika, że najczęściej wykończenie mieszkania u dewelopera jest tańszym i szybszym rozwiązaniem niż samodzielne zatrudnienie ekipy. O ile tańszym? Właśnie na to pytanie należy sobie odpowiedzieć, by móc porównywać oferty.

Co pomoże przedsiębiorcy w chudszych czasach

Jak sprawić, by firmy nie dotknęły w chudszych czasach zatory płatnicze? Ruszają właśnie nowe poręczenia dla małych i średnich firm. Ich warunki są znacznie lepsze, niż w przeszłości, więc może warto przynajmniej zapytać o nie w banku? Program poręczeń kredytowych dla małych i średnich firm – realizowany przez banki komercyjne we współpracy z państwowym Bankiem Gospodarstwa Krajowego (BGK) – to sztandarowy program rządu na walkę ze skutkami osłabienia gospodarczego, które coraz bardziej dotykają przedsiębiorców. Z ankiet przeprowadzonych przez Krajowy Rejestr Długów wynika, że już prawie 90 proc. polskich firm obawia się, że ich działalność mogą zakłócić zatory płatnicze. Wystarczy, że jakiś kontrahent spóźni się bardziej, niż zwykle z zapłatą faktury, a urząd skarbowy nie wypłaci od razu zwrotu VAT-u i klops gotowy. Właśnie w takich tarapatach mają pomóc nowe gwarancje kredytowe z rządowymi dopłatami. Jak to ma wyglądać w praktyce? Ile będzie kosztowało? Jakie dokumenty trzeba złożyć, by ubiegać się o gwarancje?
W poniedziałek Bank Gospodarstwa Krajowego podpisał umowy z pierwszymi pięcioma bankami, które będą pożyczały firmom pieniądze w ramach nowego programu gwarancji. W tej piątce są trzy wielkie banki detaliczne – PKO BP, BRE Bank oraz ING – a także praktycznie cały bankowy sektor spółdzielczy, czyli Spółdzielcza Grupa Bankowa oraz Bank Polskiej Spółdzielczości. W najbliższych tygodniach do programu mają dołączyć kolejne banki. W sumie gwarancjami – jak obiecują w BGK – mogą zostać objęte kredyty warte nawet 50 mld zł. Sama wartość poręczeń ma wynieść maksymalnie 30 mld zł. To spora kwota, bo choć łączne zadłużenie polskich firm w bankach (licząc nie tylko małe i średnie firmy, ale i wielkie korporacje) wynosi 245 mld zł, to z tej kwoty samo tylko zadłużenie o charakterze bieżącym (czyli m.in. właśnie kredyty obrotowe) jest podliczane przez Narodowy Bank Polski na 107 mld zł. Jeśli więc dzięki gwarancjom BGK banki udostępnią przedsiębiorcom 50 mld zł nowych linii kredytowych, to będzie to oznaczało wzrost finansowania tego typu, udostępnionego firmom przez sektor bankowy, aż o jedną trzecią.

W budownictwie zarobki w dół

Firmy budowlane nie tylko ograniczają zatrudnienie, lecz także obniżają płace pracowników. W styczniu zatrudnienie w firmach budowlanych było o 32 tys. mniejsze niż przed rokiem. Z kolei przeciętne wynagrodzenie brutto wyniosło w tej branży 3539 zł. Było więc o 1,2 proc. mniejsze niż przed rokiem. Przy tym sytuacja w poszczególnych regionach kraju była zróżnicowana. Najbardziej obniżone zostały wynagrodzenia pracowników firm budowlanych funkcjonujących w woj. łódzkim. Ich nominalne zarobki spadły tam o 8,2 proc. Jeśli uwzględni się inflację, która wyniosła 1,7 proc., to się okaże, że siła nabywcza tych płac skurczyła się o blisko 10 proc. Na drugim miejscu w tym rankingu znaleźli się pracownicy firm budowlanych z woj. zachodniopomorskiego. Ich realne wynagrodzenia zmniejszyły się o 7,5 proc. Z kolei siła nabywcza płac w woj. mazowieckim spadła o 5,9 proc. Eksperci nie mają wątpliwości, że to efekt zdecydowanego pogorszenia się koniunktury na rynku budowlanym. Doprowadziła ona do strat w dużej części przedsiębiorstw. W efekcie w ubiegłym roku zbankrutowało 218 przedsiębiorstw budowlanych – o 53 proc. więcej niż w roku poprzednim. Z tego też powodu wielu pracowników trafiło na bruk. A w tych firmach, które utrzymały się na rynku, w jednych pracownicy otrzymali niewielkie podwyżki, a w innych musieli się zgodzić na obniżki płac ze względu na ich słabą kondycję finansową spowodowaną spadkiem zamówień. Przede wszystkim dlatego, że przyhamowały inwestycje infrastrukturalne – zwłaszcza drogowe. Ponadto samorządy wyraźnie ograniczyły realizację różnorodnych przedsięwzięć, bo chcą zmniejszyć zadłużenie narosłe w poprzednich latach.
Równocześnie mocno „siadło” budownictwo mieszkaniowe, które jest kołem napędowym branży – ocenia Bogdan Porzęcki, dyrektor Polskiej Izby Przemysłowo-Handlowej Budownictwa. Potwierdzają to dane GUS. Według nich na przykład liczba mieszkań, których budowę rozpoczęli w styczniu deweloperzy, była o ponad 50 proc. mniejsza niż przed rokiem. To powoduje, że nasila się konkurencja w branży. Tym bardziej że część firm, która zrealizowała już kontrakty infrastrukturalne albo z nich zrezygnowała, oferuje obecnie usługi w budownictwie mieszkaniowym. Większa liczba firm powoduje spadek cen, co niekorzystnie wpływa na kondycję finansową przedsiębiorstw. Do tego dochodzą narastające zatory płatnicze między firmami. – To mocno ogranicza możliwości finansowe przedsiębiorstw. Ale jeszcze bardziej cierpią z tego powodu pracownicy, bo coraz więcej firm zalega im z wypłatami wynagrodzeń – uważa dyr. Porzęcki.W styczniu były jednak województwa – np. lubuskie, podkarpackie, dolnośląskie czy warmińsko-mazurskie, w których przeciętne wynagrodzenia wzrosły powyżej inflacji. – To dlatego że płace są tam znacznie niższe od średniej krajowej. Ich wzrost wynikał głównie z tego, że firmy od początku roku musiały podnieść o 100 zł do 1600 zł płacę minimalną – ocenia Karolina Sędzimir, ekonomistka PKO BP.

Superszybki kredyt

Superszybki kredyt dla firm przez internet Wniosek przez internet, decyzja kredytowa nawet w trzy minuty, pieniądze na koncie maksymalnie następnego dnia i zero dokumentów – o takiej procedurze zaciągania kredytów przedsiębiorcy mogli do tej pory tylko pomarzyć. Dzisiaj szybki kredyt przez internet dla biznesu oferują już cztery banki: mBank, MultiBank, Idea Bank, ING Bank Śląski, mBank i MultiBank. Przedsiębiorcy starający się o standardowy kredyt muszą przedstawić w banku przynajmniej kilkanaście dokumentów. Ich liczba jest uzależniona od rodzaju kredytu – na przykład przy kredycie inwestycyjnym bank będzie wymagał innych dodatkowych dokumentów niż w przypadku kredytu hipotecznego na zakup prywatnego mieszkania przedsiębiorcy. Generalnie dokumenty potrzebne do zaciągnięcia kredytu można podzielić na kilka grup: dokumenty rejestracyjne (np. zaświadczenie o wpisie do ewidencji działalności gospodarczej lub odpis KRS, zaświadczenia o nadaniu numerów NIP i REGON), finansowe (kopię księgi przychodów i rozchodów co najmniej za ostatnie kilka miesięcy, wyciągi z rachunków firmowych, PIT-y za rok lub nawet 2 poprzednie lata oraz aktualne zaświadczenia z urzędu skarbowego i ZUS o niezaleganiu z podatkami i składkami na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne), dokumenty dotyczące biznesowego przedsięwzięcia (np. biznes plan w przypadku kredytu inwestycyjnego) i dokumenty związane z zabezpieczeniem kredytu (np. wypis i wyrys z ewidencji gruntów, wypis i wyrys z miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, odpis z księgi wieczystej przypadku zakupu nieruchomości gruntowej zabudowanej). Uzbierawszy tak dużą liczbę dokumentów, bank musi mieć czas, by się z nimi dokładnie zapoznać. To wszystko sprawia, że proces kredytowy może przeciągać się nawet do kilku tygodni. Tymczasem przedsiębiorcy potrzebują zazwyczaj szybkiego dostępu do pożyczanych pieniędzy, nie chcą również tracić czasu na kompletowanie dokumentów. Banki zaczynają powoli reagować na potrzeby przedsiębiorców. Na rynku pojawiają się już oferty szybkiego finansowania, nie wymagające zbierania szeregu dokumentów i zaświadczeń oraz przynajmniej kilku wizyt w oddziale – dostępne za pomocą bankowości elektronicznej. Z ankiety Tax Care wynika, że obecnie kredyty przez internet oferują mikroprzesiębiorcom cztery banki: Idea Bank, ING Bank Śląski, mBank i MultiBank. Każdy z nich zapewnia, że pożyczane pieniądze będą do dyspozycji prowadzących działalność maksymalnie następnego dnia roboczego. Według deklaracji bankowców, w mBanku decyzja o przyznaniu kredytu zapada w ciągu kwadransa, a w Idea Banku – nawet w trzy minuty. Czy rzeczywiście jest to możliwe? Biorąc pod uwagę, że proces aplikacji o kredyt przebiega w pełni automatycznie – tak.

Słoneczne mieszkanie sprzeda się szybciej

Najtrudniej sprzedać mieszkanie, którego okna wychodzą jedynie na północ. Mniejsze nasłonecznienie w przypadku takich nieruchomości jest powszechnie uznawane za wadę. Potencjalni nabywcy wolą ponadto, aby słońce witało ich rano, a nie po powrocie z pracy. Większość użytkowników Facebook’a, którzy wzięli udział w badaniu, woli, aby w ich pokoju dziennym słonecznie było rano. W badaniu wzięło udział prawie 63 tys. osób, z czego 37,4 tys. wybrała poranek (60 proc. badanych), a 25,4 tys. postawiło na wieczór. Preferencje te mają spory wpływ na wybór mieszkania przez potencjalnych nabywców  Zawężając obszar analizy do 15 największych miast i biorąc pod uwagę jedynie lokale z oknami wychodzącymi na jedną stronę świata, okazałoby się, że najłatwiej znaleźć nabywcę na mieszkanie zorientowane na wschód. Na sprzedaż takiej nieruchomości w ostatnich 12 miesiącach potrzeba było przeciętnie 97 dni. Dla porównania, w przypadku lokali z oknami na zachód było to prawie 117 dni, a więc niespełna trzy tygodnie dłużej. Kierunek świata ma też znaczenie dla wartości nieruchomości i wyniku negocjacji. Mieszkania z oknami wychodzącymi na wschód osiągnęły przeciętną cenę na poziomie 205,9 tys. zł. To o 12,5 tys. zł więcej niż w przypadku lokali z oknami na zachód. Natomiast średnia obniżka ceny osiągnięta w wyniku negocjacji wyniosła odpowiednio 4,2 proc. dla mieszkań zorientowanych na wschód i 5 proc. w przypadku tych z oknami na zachód. W najgorszej sytuacji są właściciele mieszkań, których okna są skierowane na północ. Są to nieruchomości najmniej słoneczne, co jest uznawane przez nabywców za wadę. Biorąc pod uwagę bardziej obiektywne aspekty należy zauważyć, że mieszkanie z oknami wychodzącymi na północ może być droższe w utrzymaniu (mniej promieni słonecznych trafia do mieszkania, co wymaga większych nakładów na ogrzewanie). Z drugiej strony latem, podczas największych upałów, w lokalu takim temperatura powinna być niższa. Nie zmienia to jednak faktu, że mieszkania z oknami wychodzącymi na północ stanowiły jedynie 7,1 proc. transakcji zawartych w ostatnich 12 miesiącach w badanym segmencie rynku. Te zwrócone w pozostałych kierunkach cieszyły się przeważnie przynajmniej czterokrotnie większym powodzeniem w oczach nabywców, osiągając udział w rynku na poziomie od 29,3 proc. (zachód) do 32,1 proc. (południe). Pokłosiem mniejszego popytu na lokale gorzej nasłonecznione jest trudność z ich sprzedażą. Od ogłoszenia chęci sprzedaży lokalu, do podpisania ostatecznej umowy mijało w tym wypadku 155 dni. To o 19 dni dłużej niż w przypadku mieszkań z oknami skierowanymi na południe i aż 57,5 dni dłużej niż w przypadku lokali z oknami zwróconymi na wschód.

Fala zwolnień

Takiej fali bezrobotnych, którzy stracili pracę z winy zakładu pracy nie było od dziewięciu lat. Zdaniem ekspertów, w tym roku będzie jeszcze gorzej – tylko w styczniu na bruk trafiło już trzy razy tyle ludzi co rok temu. W ubiegłym roku w pośredniakach zarejestrowało się 102,5 tys. osób, które straciły pracę z powodu kłopotów finansowych firm, ich likwidacji lub upadłości albo zmian organizacyjnych i produkcyjnych – wynika z danych resortu pracy. To o 57,5 proc. więcej niż w roku poprzednim. Tak dużo bezrobotnych, którzy stracili zajęcie z winy zakładu pracy, nie było od dziewięciu lat. A perspektywy mogą być jeszcze gorsze. W styczniu firmy i instytucje z powodu swoich problemów pozbyły się 20,6 tys. pracowników, którzy zasilili armię bezrobotnych. To ponad trzy razy więcej niż przed rokiem i nawet nieco więcej niż w całym I kw. ubiegłego roku. Firmy zwalniają pracowników, bo gospodarka coraz mocniej hamuje i kurczą się zamówienia firm – ocenia Karolina Sędzimir, ekonomista PKO BP. Przedsiębiorstwa będą więc musiały dostosować zatrudnienie do spadającego popytu – podkreśla Sędzimir. Jej zdaniem przybędzie więc bezrobotnych, którzy stracą pracę z przyczyn dotyczących zakładów pracy. Będzie ich więcej niż w ubiegłym roku, ale trudno oszacować o ile, bo to będzie zależało od koniunktury gospodarczej w drugiej połowie roku – twierdzi ekonomistka. Jej zdaniem nie powtórzy się historia z 2001 r., kiedy to w wyniku spowolnienia gospodarki pracę straciło z winy zakładów prawie 201 tys. osób. Większym optymistą jest Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Invest-Banku W tym roku liczba zwolnień z przyczyn zakładów pracy może być porównywalna do ubiegłorocznej albo – co bardziej prawdopodobne – nawet mniejsza. Bo fala zwolnień grupowych wystąpiła w końcu ubiegłego roku i prawdopodobnie utrzyma się do końca I kw. tego roku, a potem będzie wygasała – twierdzi Wojciechowski. Dodaje, że będzie to możliwe, jeśli w drugiej połowie roku przyjdzie stopniowe ożywienie gospodarcze, a jego zdaniem większość danych wskazuje, że jest to najbardziej realistyczny scenariusz. Tymczasem według GUS pod koniec stycznia 361 zakładów zadeklarowało zwolnienie w najbliższym czasie 29,6 tys. pracowników. Przed rokiem takie plany obejmowały 20,2 tys. osób. Zwolnienia planowane są w firmach motoryzacyjnych, lotniczych, kolejowych, telekomunikacyjnych, ubezpieczeniowych i w bankach. W PZU SA i PZU Życie SA przewidujemy zwolnienie do 630 osób – informuje Michał Witkowski, rzecznik PZU. W spółce PLK wynegocjowano ze stroną społeczną program dobrowolnych odejść dla 4,5 tys. osób w ciągu trzech najbliższych lat – podaje Mirosław Kuk, dyrektor w PKP SA. To tylko niektóre przykłady restrukturyzacji zatrudnienia. Między innymi w ich wyniku stopa bezrobocia może wzrosnąć pod koniec roku do 14,7 proc. – prognozuje Grzegorz Ogonek, ekonomista ING Banku Śląskiego. A to znaczy, że liczba bezrobotnych może przekroczyć 2,4 mln.

Będzie łatwiej o kredyty

Nawet o dziesięć procent może wzrosnąć dostępność kredytów w Polsce. Po mocnym wyhamowaniu czekają nas wreszcie wzrosty, głównie w drugiej połowie roku. Zdaniem przedstawicieli banków i analityków, przyczynią się do tego nie tylko obniżki stóp procentowych i luzowanie rygorów przez Komisję Nadzoru Finansowego, ale przede wszystkim odbicie w gospodarce. Coraz więcej Polaków będzie stać na pożyczanie i kupowanie. Wartość kredytów zaciągniętych w bankach wzrosła w styczniu zaledwie o miliard złotych i wyniosła nieco ponad 539 mld. Jednak, jak podał NBP, po wyeliminowaniu wpływu zmian kursów walut, od grudnia zeszłego roku praktycznie nic się nie zmieniło. Oznacza to, że Polacy pożyczyli z banków nie więcej niż spłacili. Fatalnie wygląda też akcja kredytowa w skali roku. Od stycznia 2012 roku do końca stycznia tego roku wartość kredytów i pożyczek gospodarstw domowych, po odjęciu wahań kursowych, wzrosła niewiele powyżej 3 proc. Dla porównania, rok wcześniej było to około 5 procent, a w szczególnie trudnym okresie od stycznia 2009 do początku 2010 roku, dynamika przekroczyła 11 procent. Jeszcze gorzej sytuacja przedstawia się wśród firm, gdzie po uwzględnieniu wahań kursów zadłużenie w styczniu wobec grudnia nawet spadło. Powodem takiej sytuacji jest zaostrzenie przez banki polityki kredytowej w III i IV kwartale 2012 roku. Znacznie przyczyniła się do tego Komisja Nadzoru Finansowego, ale też spowolnienie w gospodarce. Banki ograniczane rekomendacjami T i S przykręciły kredytową śrubę. Z takich samych powodów – obaw o możliwość spłaty – do zadłużania nie palą się też sami klienci. W przypadku kredytów mieszkaniowych, duży wpływ miał zakończony w zeszłym roku program Rodzina na Swoim. Wiele osób przyspieszyło decyzje o kupnie mieszkania, aby skorzystać z kredytu z dopłatami. Z kolei ci, którzy tego nie zrobili, wstrzymują się z poszukiwaniem mieszkania na kredyt do chwili wejścia w życie nowego rządowego programu pomocy zakupu pierwszego lokum – Mieszkanie dla Młodych. Wszystko wskazuje na to, że stanie się on dostępny dopiero od przyszłego roku. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Jak wynika z raportu przygotowanego przez Związek Banków Polskich, w 2012 r roku przy blisko 197 tysiącach udzielonych kredytach hipotecznych, zanotowano spadek ich wartości w porównaniu z 2011 rokiem, o ponad 20 proc., z 49 do 39,1 mld zł. KNF reaguje i odkręca kredytową śrubę. Po miesiącach przymiarek, konsultacji i zapowiedzi, Komisja Nadzoru Finansowego złagodziła Rekomendację T ograniczającą dostęp do kredytów. Banki dostały kilka miesięcy, by zmiany wprowadzić w życie. To pierwsza, tak wyraźna reakcja nadzoru finansowego na alarmujące dane z rynku kredytowego.

Nasza gospodarka zwalnia

W ubiegłym roku nasza gospodarka rozwijała się najwolniej w IV kwartale. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że PKB w ostatnich 3 miesiącach ubiegłego roku wzrósł o 1,1 procent. W III kwartale wzrost wynosił 1,4 procent. Według wcześniejszych informacji GUS, w całym 2012 nasza gospodarka urosła o 2 procent. Na dalsze spowolnienie tempa wzrostu w IV kwartale wpłynęła między innymi nienotowana od lat obawa Polaków przed wydawaniem pieniędzy. Chodzi o obniżenie spożycia indywidualnego. Według głównego ekonomisty Polskiego Banku Przedsiębiorczości Ignacego Morawskiego, dane te zaskakują jednak pozytywnie, gdyż na podstawie dotychczasowych informacji można było oczekiwać wzrostu bliżej 0,9 proc. Mamy prawdziwe załamanie konsumpcji, która spadła o 1 procent rok do roku, ale jednocześnie pozytywnie zaskakują inwestycje – powiedział ekonomista.
Według Ignacego Morawskiego, dzisiejsze dane teoretycznie nie powinny zmienić perspektyw dla stóp procentowych, ponieważ przy PKB utrzymywanym przez eksport netto presja inflacyjna praktycznie nie istnieje. Ekonomista przewiduje jednak dwie obniżki stóp – w marcu i czerwcu. Również przewodniczący Towarzystwa Ekonomistów Polskich Ryszard Petru podkreśla, że obawiano się głębszego spadku inwestycji i konsumpcji. Kluczowe jest to, jak sytuacja rozwinie się w dłuższej perspektywie – dodaje Petru. Doradca prezesa Głównego Urzędu Statystycznego Bogdan Wyżnikiewicz uważa, że podobnej sytuacji możemy się spodziewać w pierwszej połowie roku. Telekomunikacja Polska S.A. planuje zwalniać po około 1,7 tysiąca osób rocznie do 2016 roku, bo rynek, na którym działa się kurczy, a konkurencja narasta – pisze dzisiejszy „Puls Biznesu”.

Dolar królem ubiegłego miesiaca

W minionym miesiącu lutym amerykański dolar okazał się lepszą inwestycją niż akcje, obligacje i surowce. Nie przeszkodziły mu w tym nawet problemy budżetowe Stanów Zjednoczonych i perspektywa automatycznych cięć wydatków z kasy państwa i zwiększenia obciążeń podatkowych. Indeks dolara obliczany przez Intercontinental Exchange, pokazujący zmiany jego notowań wobec walut sześciu kluczowych partnerów handlowych Stanów Zjednoczonych, w minionym miesiącu poszedł w górę o 3,5 proc. W grudniu i styczniu dolar był w odwrocie.
Obligacje o statusie globalnym, jak pokazują indeksy obliczane przez specjalistów Bank of America Merrill Lynch, w minionym miesiącu zyskały tylko 0,6 proc. z uwzględnieniem reinwestowanych odsetek. MSCI All-Country World Index odzwierciedlający koniunkturę na 45 rynkach akcji (giełdy rozwinięte i wschodzące) zwiększył swoją wartość o mniej niż 0,1 proc. Najgorzej spisały się surowce. Wskaźnik GSCI Total Return Index pokazujący zmiany cen metali, paliw i produktów rolnych spadł o 4,4 proc., co było największą jego zniżką od maja ubiegłego roku. –  Wprawdzie Stany Zjednoczone nie rosną szybko, ale wciąż prezentują się solidniej niż inne kraje, włącznie ze strefą euro, Wielką Brytanią i Japonią – twierdzi Alan Ruskin z Deutsche Banku, , odpowiadający za strategię walutową na rynkach krajów G-10. – Groźna sekwestru (automatycznego cięcia wydatków budżetowych –red.) nie jest traktowana przez rynki  jako poważna przeszkoda – twierdzi Michael Woolfolk, strateg globalny w New York Mellon Corp., największym na świecie banku depozytariuszu aktywów finansowych. Inni eksperci podkreślają, że amerykańskiemu dolarowi w lutym pomógł rząd Japonii osłabiający jena, aby wesprzeć eksporterów. Z globalnych rynków akcji w lutym wyparowało  560 miliardów dolarów. Jednym z czynników okazały się rezultaty wyborów parlamentarnych we Włoszech, które nie wyłoniły zdecydowanego zwycięzcy. MSCI Emerging Markets Index w lutym stracił 1,3 proc. i był to dla niego najgorszy miesiąc od maja. – Zawsze można znaleźć czynniki fundamentalne  sprzyjające spadkom,  jak ostatnio Europa, zwłaszcza zaś Wlochy- zauważa David Sowerby, zarządzający w Loomis Sayles&Co w Bostonie. Podkreśla jednocześnie, że po silnych wcześniejszych wzrostach skromna wyprzedaż walorów jest czymś naturalnym.

Garaż droższy niż mieszkanie

Do połowy marca bieżącego roku, bo do 15 marca osoby fizyczne muszą zapłacić pierwszą ratę podatku od nieruchomości. Po zeszłorocznej decyzji Sądu Najwyższego stawka daniny za metr kwadratowy miejsca postojowego wzrosła dziesięciokrotnie. Jeśli jednak gmina spóźni się z decyzją o wymiarze podatku, daniny nie będzie. Mieszkaniec spółdzielni podatek płaci zaś w czynszu przez cały rok. Pozostały już tylko dwa tygodnie na opłacenie pierwszej raty podatku od nieruchomości. Osoby fizyczne płacą go w równych częściach do piętnastego marca, piętnastego maja, piętnastego września i piętnastego listopada. Jeśli jednak właściciel do dziś nie otrzyma decyzji w tej sprawie, podatku w pierwszym z tych terminów płacić nie musi. Co prawda podatek od nieruchomości dla przeciętnego właściciela mieszkania nie jest nadmiernym obciążeniem, ale mechanizm jego obliczania często może nastręczać trudności. Po pierwsze stawki podatku są ustalane przez każdą radę gminy oddzielnie i nie ma jednego ogólnodostępnego rejestru, który by te wielkości udostępniał. Niezbędny może więc okazać się kontakt z gminą. Samorządy mają ponadto nakaz, aby nie przekroczyć stawek maksymalnych ustalanych przez ministra finansów. I tak na przykład w bieżącym roku danina za metr mieszkania nie może przekroczyć 0,73 zł za metr lokalu i 0,45 zł za metr gruntu pod budynkiem. Niby kalkulacja powinna być więc prosta, ale właściciel przeciętnego mieszkania może być zobowiązany do zapłacenia podatku od nieruchomości z kilku tytułów:

Niszczejące nieruchomości

W Konstancin-Jeziorna od prawie dwóch lat ważą się losy dwóch budynków, z których urząd wykwaterował lokatorów komunalnych. Nieruchomość przy ul. Pułaskiego 4 miała być sprzedana, ale radni się na to nie zgadzają, przekonując, że to idealne miejsce na przystań kajakową. Natomiast budynek przy ul. Mirkowskiej 51 jest objęty roszczeniami Mirkowskiej Fabryki Papieru, która po latach stara się odzyskać utracone tereny przemysłowe w Mirkowie i nie można go sprzedać. Oba stoją więc puste i niszczeją. Podczas jednej z ostatnich sesji konstancińscy radni już drugi raz nie zgodzili się na sprzedaż przez samorząd działki przy ul. Pułaskiego 4. Jak przed rokiem większością głosów stwierdzili, że nieruchomość o powierzchni 5 tys. m kw. powinna służyć gminie z uwagi na świetną lokalizację. Działka, na której jest budynek dawnej stacji kolejowej, znajduje się nad Jeziorką. Niektórzy radni uważają, że powinna tam powstać przystań kajakowa i mała gastronomia – obiekty rekreacyjno-turystyczne, które poszerzyłyby ofertę uzdrowiska. Działka mogłaby również umożliwić odwodnienie pobliskich terenów zagrożonych podtopieniami. Na ostatniej sesji padła także propozycja, by w wykwaterowanym budynku komunalnym urządzić świetlicę dla mieszkańców Skolimowa. Burmistrz Kazimierz Jańczuk przyznał, że działka rzeczywiście ma potencjał, ale w gminnej kasie brakuje środków na tego typu inwestycje. Burmistrz zaznaczył również, że pieniądze pozyskane ze sprzedaży działki mogłyby być przeznaczone na budowę kanalizacji na terenie Skolimowa. Póki co jednak radni nie zgadzają się na sprzedaż. Ostatnio skomplikowała się także sytuacja budynku przy ul. Mirkowskiej 51 (nad zalewem w Mirkowie), który przed rokiem radni uratowali od rozbiórki, planowanej przez burmistrza po wykwaterowaniu lokatorów komunalnych. Radni stwierdzili, że jest to jeden z najstarszych budynków w gminie i chociaż jest w opłakanym stanie i wymaga generalnego remontu, nie należy go wyburzać. – Rada miejska najpierw wyraziła zgodę na dzierżawę tego budynku, a kiedy przez rok żaden chętny się nie zgłosił, zdecydowała o wystawieniu go na sprzedaż. Jednak jakiś czas temu otrzymaliśmy pismo z jednego z ministerstw, że budynek nie może być sprzedany, ponieważ jest objęty roszczeniami Mirkowskiej Fabryki Papieru, która stara się odzyskać część terenów fabrycznych – mówi burmistrz Kazimierz Jańczuk.

Leasing mieszkaniowy

W obecnych czasach większości Polaków nie stać na zakup mieszkania bądź domu za gotówkę. Coraz mniej osób spełnia także restrykcyjne warunki banków potrzebne do zaciągnięcia kredytu hipotecznego. Rządowy program „Rodzina na Swoim” dobiegł końca w grudniu 2012 roku. Co dalej? Alternatywą może być leasing nieruchomości mieszkalnych oferowany. Na czym polega leasing mieszkaniowy? Firma nabywa określoną nieruchomość, a następnie oddaje ją w użytek leasingobiorcy. Ten w zamian, co miesiąc płaci raty leasingowe. W taki sposób przy końcu umowy leasingobiorca ma możliwość wykupu i uzyskania prawa własności do danej nieruchomości mieszkalnej. Oprocentowanie nominalne leasingu mieszkaniowego wynosi około 6,5 % w skali roku, przy umowie na okres od 1 roku do 25 lat. Maksymalna kwota finansowania to 1 mln zł. Raty leasingowe mogą być stałe lub malejące. Firmy oferujące takie usługi zapewniają elastyczne warunki spłaty zobowiązań (możliwość spłaty odsetek bez kapitału ustalane indywidualnie do potrzeb Klienta). Można wybrać też finansowanie zakupu nieruchomości mieszkalnych „pod klucz” zgodnie z upodobaniami i wytycznymi Klienta.
O finansowanie zakupu domu bądź mieszkania mogą starać się osoby, którym bank odmówił udzielenia kredytu hipotecznego oraz osoby wpisane do BIK, BIG, KRD lub innej podobnej bazy. Co do zasady udziela się leasingu jedynie na podstawie oświadczenia o osiąganych dochodach, w związku z czym nawet osoby nie posiadające umowy o pracę, czy osiągające dochody nieregularnie, bądź pracujące za granicą mogą ubiegać się o finansowanie. Innowacyjny produkt finansowy jakim jest leasing nieruchomości mieszkalnych dla osób fizycznych jest dobrą alternatywą dla ludzi z niską zdolnością kredytową lub osób, które zdolności kredytowej nie posiadają w ogóle.